Archiwa tagu: Teatr Variete

Piotr Bałtroczyk „Mężczyzna z kijowym peselem” [relacja/recenzja]

Co?

Mężczyzna z kijowym peselem

Kto? 

Piotr Bałtroczyk

Kiedy?

23.04.2017 r.

Gdzie?

Krakowski Teatr Variete

23 kwietnia 2017 roku, o godzinie 20:00, w Krakowskim Teatrze Variete miał miejsce występ znanego wszystkim konferansjera, Piotra Bałtroczyka. Program, z jakim artysta przyjechał do Krakowa, nazywa się „Mężczyzna z kijowym peselem”.

Drodzy Czytelnicy, jak już wiecie (a jest to prawda bardzo powszechnie znana) Piotr Bałtroczyk jest dla mnie GUREM*. Osobistością estradową jedyną w swoim rodzaju, znakomitym opowiadaczem przygód życiowych, a co za tym idzie i prawd życiowych (szczególnie cenię sobie Bałtroczykowe tezy, gdyż są najprawdziwszą prawdą), co tu dużo mówić, po prostu jest moim Mistrzem.

Zatem, drodzy Czytelnicy, ostrzegam Was przed tym tekstem! Nie znajdziecie tu faktów, ani stricte konstruktywnych uwag, a tym bardziej obiektywizmu.

Jednocześnie zapraszam Was do przeczytania tej relacji / recenzji, abyście mogli się dowiedzieć, co czuje osoba, która z Bałtroczykiem spotyka się już… Szósty? Siódmy raz? Jak zaśmiewa się przy nowych monologach, zastanawiając się, dlaczego ona tego wcześniej nie zauważyła. A z jaką przyjemnością przypomina sobie stare, dobre monologi, które gdzieś na drodze życiowej uleciały jej z pamięci.

Artysta rozpoczął swoje wystąpienie od legendarnego powiedzenia: „Witam Państwa w tej klimatyzowanej sali!”. I było wiadome, mimo że to nie jest TA klimatyzowana sala w Rotundzie, że będzie to dobry występ. Bałtroczyk zaczął od opowiedzenia anegdotek o miastach: Krakowie, Katowicach i Rzeszowie, z którymi był związany, a których jednocześnie się boi (bardziej Rzeszowa niż Krakowa i Katowic). I tak publiczność zgromadzona w teatrze dowiedziała się, że swego czasu festiwal pieśni w Rzeszowie trwał tydzień, właśnie dzięki  Bałtroczykowi, że artysta był w latach 80. kierownikiem Klubu „Pod Jaszczurami” (czego nawet ja nie wiedziałam! Rozumiecie to? Umknął mi taki fakt z życia Mistrza!) oraz, że miał jedną przygodę z hejnalistą.

Przy okazji Piotr rozwiązał zagadkę lekarskich drewniaków: dlaczego właśnie taki rodzaj obuwia zmiennego noszą lekarze w szpitalach? Odpowiedź  jest bardzo prosta, a nikt na nią nie wpadł, poza artystą: „Żeby pacjent, kurwa, czuwał.”

I ja również dowiedziałam się nowej prawdy życiowej: czasem człowiek może mieć mało krwi w alkoholobiegu. To jest tak życiowe, a przy tym tak prawdziwe i logiczne, że aż nie do uwierzenia. I powiedzcie mi, jak go nie wielbić?

Nie zabrakło również anegdotek na temat dworców autobusowych oraz kolejowych i gwarantuję Wam, że nie mijają się one z rzeczywistością, bo jeżdżę pociągami przynajmniej raz w tygodniu i niekiedy sama mam wrażenie, jakbym była w ukrytej kamerze. Przejedźcie się, a sami zobaczycie.

Ciekawą rzeczą, która pojawiła się podczas tego wieczoru, była reakcja występującego na spóźnialskich. Powszechnie artyści raczej nie zwracają uwagi na te osoby, nie przerywają swojego występu, lecz czasem zdarza się, że zażartują. Moim zdaniem  Piotr wybrnął z tego mistrzowsko  i muszę tę sytuację przytoczyć. Spóźnialska para schodziła schodami, praktycznie pod samą scenę. Wtedy artysta zachęcił ich do zajęcia swoich miejsc, po czym dodał: „Przepraszam, że musiałem zacząć. Trochę ludzi było przed Wami”. Ale na tym się nie skończyło. Druga osoba przyszła jeszcze bardziej spóźniona, na co Bałtroczyk znów postanowił zareagować. Tym razem zapytał, skąd owa spóźnialska przyjechała, na co ta mu odpowiedziała, że z Krakowa. Po tej odpowiedzi Piotr skwitował: ,,A ja z Olsztyna i się nie spóźniłem!”. Trafił w samo sedno, zarówno za pierwszym, jak i drugim razem, nie tylko według mnie, bo zebrał salwę oklasków.

Oczywiście nie zabrakło punktów programu potocznie zwanych „odgrzewanymi kotletami”, którymi były opowieści m.in. o Zdzisławie Habilitowanym, o przygodzie podczas Festiwalu Piosenek Serialowych w Opolu czy o przygodach z policją. Akurat o tych wątkach pisałam we wcześniejszej relacji, do odświeżenia tutaj. Jednak i to nie przeszkodziło mi w dobrej zabawie, bo przynajmniej miałam okazję przypomnieć sobie historie, które gdzieś po drodze mi uleciały. Miło było je sobie powspominać.

Znanym zagraniem Piotra z publicznością jest pytanie o imię kobiety. Wiecie, o co chodzi: „Pani w pierwszym rzędzie, jak Pani ma na imię? –Aneta. – No trudno”. Słyszane siódmy raz już tak nie śmieszy, wywołuje jedynie lekkie podniesienie jednego kącika ust, ale pozostali zaśmiewają się w niebogłosy. I powiedzcie teraz, że w prostocie nie tkwi siła, taki prosty zabieg, a jaki przynosi efekty.

Wiele rzeczy działo się przez te dwie godziny występu i wiele opowieści snuł występujący, lecz nie chciałabym zdradzać wszystkich smaczków, coby nie psuć Wam zabawy, gdy sami wybierzecie się na występ Bałtroczyka. Przedstawiłam Wam jedynie parę opowieści, by Was zachęcić do wybrania się na monologi Piotra. No i też kolejna rzecz, nie chcę Wam za długo przynudzać, bo ja mogę go słuchać i pisać o nim godzinami, ale ja, to ja. 😉

Jednakż mam kilka przemyśleń na temat niedzielnego performance’u. Przez cały występ próbowałam odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego ja właściwie tak go uwielbiam? Początkowo trudno mi było znaleźć odpowiedź, ale, w miarę rozwijania się Piotra na scenie, olśniło mnie. Po prostu mamy podobne poczucie humoru, podobnie opowiadamy historie, choć mi do Mistrza jeszcze dużo brakuje. Ale coś w tym jest. Tak, to sposób w jaki snuje te swoje opowieści, jakich emocji przy tym używa, jaką ma ekspresje na scenie, to właśnie jest mi bliskie. Nawet bardzo bliskie. Złapałam się parę razy na tym, że w jego sposobie opowiadania zobaczyłam siebie. Zastanawiam się,  czy mam tak od urodzenia, czy nieświadomie zaczęłam czerpać inspiracje z jego występów. Wydaje mi się, że to pierwsze, ale głowy nie dam sobie uciąć. 😉

Dalej bardzo intryguje mnie, na ile jego opowieści są realne i wydarzyły się w jego życiu, a na ile ponosi go fantazja… I powiem szczerze – nie wiem. Dalej nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Choć prawdziwości niektórych opowieści jestem pewna, to innych w dalszym ciągu nie mogę rozszyfrować.

Przy każdej burzy śmiechu utwierdzałam się w przekonaniu, że Piotr Bałtroczyk nie jest mężczyzną z kijowym peselem. I wbrew temu, co zapowiadał na scenie, że pora kończyć karierę kabaretową, nie powinien tego robić. Bo jest w bardzo dobrej formie. Wiele monologów miał nowych, żeby nie powiedzieć, że większość. Energia, świeżość i entuzjazm dalej od niego biją. To czuć i widać. Scena to jego żywioł, co również można odczuć. Smutno byłoby nie móc już usłyszeć jego opowieści na żywo.

Polecam całym sercem występ pt. „Mężczyzna z kijowym peselem”, naprawdę warto!

*Nie wytykajcie mi błędu, to zabieg specjalny, kto słuchał monologu, ten wie o co chodzi, a kto nie słuchał, niech zajrzy do mojej poprzedniej recenzji, której link w tekście.

PS Zdjęcia z Mistrzem niestety brak, bo się śpieszył…

ANETA TABISZEWSKA

„Stand-up night” [relacja/recenzja]

Co?

Stand-up night

Kto?

Marcin Zbigniew Wojciech, Ewa Błachnio, Robert Korólczyk, Tomasz Jachimek

Kiedy?

20.02.2017 r.

Gdzie?

Krakowski Teatr Variete

20 lutego 2017 roku o godzinie 20:00, praktycznie tuż po Półfinałach 33. EDF PAKI, w krakowskim Teatrze Variete, miał miejsce występ czterech standuperów: Ewy Błachnio, Roberta Korólczyka, Marcina Zbigniewa Wojciecha i Tomasza Jachimka. Program, z którym artyści podróżują, nazywa się „Stand-up night”.

Miałam okazję obejrzeć go dwa razy, w Krakowie i Gliwicach (dzięki, dziewczyny, że mnie wzięłyście ze sobą!), dzień po dniu. Oczywiście, jako, że jesteśmy blogiem krakowskim, recenzja będzie oparta w dużym stopniu na występie w Teatrze Variete. W dużym, ponieważ niestety w Krakowie nie udało mi się zobaczyć monologu Marcina Wojciecha, co nadrobiłam w Gliwicach. Chciałabym się podzielić także jedną refleksją, która naszła mnie podczas występu na Śląsku, ale po kolei.

Wieczór rozpoczął się od rozgrzewki w wykonaniu Marcina Zbigniewa Wojciecha oraz Roberta Korólczyka, a całość poprowadził Marcin Wojciech. Widzowie mogli zabawić się w grę pt. „Tak, zróbmy to!” i na przykład dowiedzieć się od sąsiada z boku, że są seksowni.

Następnie przyszedł czas na monolog Marcina Zbigniewa Wojciecha, który uświadomił mi, że faktycznie jest podobny do złodzieja z filmu „Kevin sam w domu”, czego dotąd nie zauważyłam. Opowiadał także m.in. o swoich przeżyciach na weselach, gdzie goście wraz z czasem i procentami z kulturalnych ludzi zamieniają się w zwierzęta. Jednak najbardziej rozśmieszył mnie weselny paradoks, w którym goście wygłupiają się i ośmieszają przed innymi po to, aby wygrać wódkę, która jest za darmo na stole. Nie powiem, sama chętnie biorę udział w oczepinach, a jeszcze chętniej patrzę, jak wydurniają się moi kuzyni czy znajomi. Z pewnością teraz zabawy weselne będą bawić mnie jeszcze bardziej. Dowiedziałam się także, że istnieją tacy szaleńcy, którzy wyprawiają wesele bezalkoholowe! Czy to jest w ogóle możliwe?! Publiczność dowiedziała się też, że Marcina nie stać na wakacje nad polskim morzem, dlatego ostatnie musiał spędzić w Bułgarii. Opowiedział także, jak rozpoznaje Polaków za granicą, o swoich podbojach miłosnych na oazach, a także o tym, że puszyste kobiety są lepsze. Na ostatni wątek jeden pan na sali zaczął się histerycznie śmiać, co Marcin od razu podchwycił, sprawnie wchodząc w interakcje z publicznością. Na koniec występu standuper zdradził swój sposób na telemarketingowców, który mnie powalił na kolana i chyba zacznę go stosować. Otóż, gdy dzwonią do Marcina z ofertą, on wysłuchuje ich, mówi, że kupi to, co chcą, jednak akurat rozwiązuje krzyżówkę i ma ostatnie hasło: „Innymi słowy, uciekaj na s…?” To jedynie mała część występu artysty, nie będę zdradzać Wam więcej. Pójdziecie, to się dowiecie. 😉

dsc_6617

Fot. Magdalena Rachwał

Jako druga pojawiła się Ewa Błachnio, którą poprzednik próbował wkręcić w taniec na scenie, bo, jak wiecie, Ewa była w poprzedniej edycji „Tańca z gwiazdami”. Jednak artystka nie dała się sprowokować, być może dlatego, że Marcin wybrał taniec pole dance.

Ewa rozpoczęła występ od monologu o swoim staropanieństwie, w którym opowiedziała o podrywaniu przez żonatych mężczyzn i tych obdarzonych odwagą, ale niestety nie wzrostem. Ewa, wiem coś o tym i łączę się z Tobą w bólu. Nie obeszło się także bez poruszania tematu smogu, artystka znalazła przyczynę tylu zdrad w Krakowie: po prostu w tym dymie nie można celnie trafić. 😉 Na koniec poruszyła temat prowadzenia samochodu przez kobiety, bo przecież faceci wykonując tyle czynności, co my w aucie, w ogóle nie wyjechaliby z parkingu! Pojawił się również temat polityki, w którym Ewa uświadomiła publiczności kilka paradoksów i prawd życiowych, za co dostała gromkie brawa. Schodząc ze sceny udało jej się ubrać Marcina Zbigniewa Wojciecha w ramę. Taneczną ramę.

dsc_6669

Fot. Magdalena Rachwał

Jako trzeci swój monolog zaczął Robert Korólczyk, występujący także w Kabarecie Młodych Panów. Zaczął on, jak typowy Polak, od narzekania. Narzekania na swoje dzieciństwo, kiedy to musiał słuchać disco polo, wychował się na nim, bo jego tata lubił tego rodzaju muzykę. Publiczność mogła dowiedzieć się, że Roberta do szkoły budził tekst: „Ty i ja, ty i ja, mydełko fa…” Standuper zdradził także wykonywany przez siebie kiedyś zawód, który nie jest lubiany przez większość społeczeństwa, a mianowicie zawód strażnika miejskiego. Z sali od razu można było usłyszeć standardowe „Buuuuuu!”, co chyba nikogo nie dziwi. Lecz jest plus tej profesji, bowiem nauczyła Roberta dystansowania się do wyzwisk, a co ważniejsze, nie przejmowania się nimi, co według mnie jest w życiu bardzo przydatną cechą. Robert poruszył też bardzo powszechny temat, jakim są dzwonki ustawiane przez ludzi w  telefonach. Przyznam, że temat mi bliski, bo sama zwracam na to uwagę, głównie jeżdżąc MPK i jestem tego samego zdania, co Robert: człowieka można poznać po dzwonku. Zgadzam się również w kwestii typu muzyki ustawionej jako dzwonek. Zdarzają się tacy, którzy mają ustawiony fajny hit, aż chciałoby się posłuchać go dalej, niestety zaraz go wyciszają, ale zdarzają się też i tacy, którzy mają ustawione, wspomniane już wcześniej, disco polo i twierdzą, że wszyscy muszą wysłuchać tego do końca. Wspomniał także m.in. o oznaczaniu się na portalach społecznościowych, o operacjach plastycznych kobiet oraz o reklamach leków, płynnie przechodząc do tematów dla dorosłych. Na tym zakończę, bo może czytają nas niepełnoletni, nie będę gorszyć młodzieży jeszcze bardziej. 😉

dsc_6719

Fot. Magdalena Rachwał

Na koniec standupowego wieczoru wystąpił Tomasz Jachimek, który zaczął z tak zwanej „grubej rury”, mówiąc, że stand-up jest dość wymagającą formą, bo trzeba być zarówno zabawnym, jak i przerażającym, śmiesznym, ale też kontrowersyjnym i obserwując środowisko kabareciarzy, nikt tak nie rzuca mu się w oczy, jak Antoni. Tak rozpoczęty występ zapowiedział, że nie będzie grzecznie… I nie było. Artysta skupił się na temacie seksu, który według niego nie jest w dzisiejszych czasach sferą tabu. Mimo że podczas tego wieczoru, na ten temat powiedziano już dość sporo, jednak Tomasz mówił o nim w zupełnie innym aspekcie, niż poprzednicy. Poruszył także wątki m.in. okłamywania dzieci przez rodziców czy sposobu traktowania gości w restauracji przez kelnerów. Swoją drogą, jeśli traficie kiedyś na danie zatytułowane tak: „Zielono-wiosenne listowie nadziewane szlachetnym mięsiwem w gęstej otulinie z sosu imbirowo-śmietanowego, a wszystko to w delikatnej nucie kopru włoskiego” i zastanawiacie się, co to może być, Jachimek odpowiada: gołąbki. Na koniec występu nie omieszkał ponaśmiewać się z naszych polityków, czym też uświadomił nam kilka paradoksów w Polskim życiu politycznym, innych niż poprzednicy.

dsc_6809

Fot. Magdalena Rachwał

Podsumowując, standupowy wieczór zaliczam do jak najbardziej udanych. Poruszane przez artystów wątki, mimo że niekiedy się powtarzały, były jednak ujęte z innej perspektywy, co uwidoczniło zarazem wszechstronność występujących, jak również odmienne spojrzenie na te same zagadnienia. Trzeba także zaznaczyć, że podczas tego wieczoru został podjęty szereg tematów. Nie wszystkie zawarłam w swojej relacji, ponieważ chcę Was zachęcić do wybrania się na ten program. Według mnie warto. Część z monologów była mi w pełni znana, więc na niej się zbytnio nie ubawiłam, ale ja tak po prostu mam, że nie za bardzo lubię „odgrzewane kotlety”. Część tylko trochę, więc przyjemnie było je sobie przypomnieć. Jeszcze inna część była całkiem nowa i na niej bawiłam się świetnie! Na wyróżnienie zasługuje także interakcja z publicznością, każdy z występujących ją nawiązał, więc publiczność została dopieszczona.

Teraz taka mała refleksja, która naszła mnie drugiego dnia standupowej trasy: reakcje ludzi. Publiczność w Krakowie nie reagowała tak ochoczo i spontanicznie, jak ta w Gliwicach. Zaczęłam się zatem zastanawiać, od czego to zależy… Od mentalności, ludzi, miejsca, dostępności tego typu rozrywki, a może czegoś jeszcze innego? Wydaje mi się, że każda z wymienionych przeze mnie przyczyn ma w to swój wkład. Jednak nie znalazłam satysfakcjonującej mnie odpowiedzi i zastanawiam się dalej. Może Wy macie jakieś pomysły?

ANETA TABISZEWSKA

 

Mała notka od Bez Przesady:

Mnie się wszystko mega podobało (choć niestety nie było czego zamiatać), a zwłaszcza występ mojego scenicznego Tatusia! 😀 Tata daje radę!

P S Bo wiecie, że Tata mnie rozpoznał? Jeśli nie, klikajcie TUTAJ