KTO?
Artur Andrus z zespołem
CO?
Recital „Cyniczne Córy Zurychu”
KIEDY?
21.09.2015 r., 20.00
GDZIE?
Teatr „Bagatela” im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego
Musicie uwierzyć na słowo – artyści mieli nawet twarze 😉 (fot. dzięki uprzejmości A. R.)
Długo zastanawiałam się, jak ugryźć ten tekst. To, że Artur Andrus świetnie prezentuje się w garniturze i jest uroczym wykonawcą wszyscy już wiedzą. To, że jego zespół jest wspaniały, i że bliżej mu do „Westchnienia Haremu” niż „Wraku człowieka”, także wszyscy wiedzą. Jak również i to, że „Cyniczne Córy Zurychu” to nie tylko tytuł piosenki, ale i całego albumu, oraz promującego go recitalu. Nie jest również tajemnicą, że te elementy złączone w spektakl, bawiąc uczą, ucząc bawią. To wszystko jest właściwie oczywiste i opisywanie tego ograniczałoby się do stwierdzenia faktów. Samo w sobie nie byłoby to złe, ale tym razem chciałabym chyba jednak napisać coś bardziej osobistego.
Nie był to pierwszy występ Artura Andrusa i jego bandu, który miałam okazję widzieć na żywo. Zawsze wychodzę z tych wydarzeń na nowo zauroczona. Tym razem jednak ten recital był dla mnie czymś dużo więcej, niż tylko możliwością dobrej rozrywki.
Są takie dni, gdy człowiek ma wszystkiego dość i niekoniecznie musi zdawać sobie z tego sprawę. Przepracowanie, przegapiona szansa, zły nastrój, gorsze samopoczucie, kiepska fryzura, nie taka pogoda – może być wiele powodów takiego „dosmucenia”, że nawiążę do Kabaretu Starszych Panów. I wtedy nagle spada na nas niespodzianka od losu – szczęśliwy traf, rekompensujący nam to wszystko.
Dokładnie tak było z tym właśnie koncertem w moim przypadku. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że naprawdę go potrzebowałam. Dzięki niemu mój dzień był wspaniały. Był pretekstem do spotkania z jedną z najlepszych osób, jakie znam [dziękuję ;)], bez której towarzystwa to już nie byłoby to. Był odskocznią od świata, od pędu. Nawet od Internetu. Był inspiracją do dalszego działania.
Były mi potrzebne te wszystkie „Cyniczne Córy Zurychu”, te szanty narciarskie, te „Szalone krewetki”… To kolorowe przedstawienie świata z drugiej strony krzywego zwierciadła. To szalone tango, jak u Anawa:
„Tam, gdzie się bulwar z aleją spotka
A z kabaretem operetka,
Przychodzi w soboty bardotka
Do baru „Szalona krewetka”.
Zamawia absynt z rumem,
Gotówką zawsze płaci
I się zachwyca tłumem
Kolorowych postaci!”
Powiedzieć, że Artur Andrus jest bezbłędnym wokalistą byłoby może nadużyciem. Ale jest wokalistą nastrojowym. Przy czym wcale nie chodzi o efekt osiągany przez panów ubranych w czarne sweterki i śpiewających smutne piosenki o miłości. Choć i z tym nie miałby pewnie problemu. U mnie budzi on wielką, niekłamaną radość. Z chórkami „Westchnienia Haremu” spokojnie może konkurować z najlepszymi panami w sweterkach. I wygrać.
Artur Andrus oraz Łukasz Borowiecki, Wojciech Stec, Łukasz Poprawski i Paweł Żejmo tworzą idealną symbiozę formy i treści. „Cyniczne Córy Zurychu” to świetny, doweselający recital, antidotum na wszelkie smuteczki. Przynosi natychmiastowy efekt uskrzydlenia, który utrzymuje się jeszcze długo po aplikacji.
PAULINA JARZĄBEK