Archiwa tagu: recenzja

Lektura na wakacje: Tadeusz Żeleński, „Reflektorem w mrok”

Tadeusz Żeleński (Boy), Reflektorem w mrok, Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1985.

reflektorem w mrok.jpg

Najpierw deszcze niespokojne, teraz upały – tyle okazji do sam na sam z książką! Korzystajcie! Wśród książek, do których lubię wracać, znajduje się zbiór felietonów Boya, „Reflektorem w mrok”. Moje wydanie pochodzi z 1985 roku, ma pożółkłe kartki i zalicza się do grona książkowych „cegieł”. Jest także jedną z najprzyjemniejszych w odbiorze książek, jakie miałam w swoich rękach.

Jeśli lubicie czytać biografie i książki dokumentalne, w tym tomie znajdziecie wiele dla siebie. Teksty Tadeusza Żeleńskiego są pisane pięknym językiem, pełne humorystycznych anegdot o świecie dawnej, krakowskiej (i nie tylko) bohemy, przemyśleń na temat kultury i społeczeństwa sprzed wieku i tego wszystkiego, co stanowiło pożywkę dla publicystów i satyryków z tamtych lat. Znajdziecie tutaj plotki, półprawdy i całe prawdy o dawnym Krakowie, Zielonym Baloniku, teatrze, salonach, dziennikach, artystach i wydarzeniach, z zastrzeżeniem, że nie zawsze wiadomo, do której kategorii można zaliczyć wpis Boya.

Sama czytałam ten zbiór już kilka razy i na pewno jeszcze do niego wrócę. Choć każdą z 650 stron wypełnia drobny druk, pozbawiony ilustracji, nie przeszkadza mi to w wyświetlaniu sobie w wyobraźni całych filmów, opartych na tych tekstach. Zwłaszcza, że Boy pisze plastycznie, obrazowo i tak, że czytelnik odnosi wrażenie dotykania mebli Wyspiańskiego, wdychania dymu cygar w kawiarni i stąpania po nierównym bruku.

Zanim sięgnie się po znane wszystkim „Słówka”, dobrze jest zanurzyć się na chwilę w tym świecie widzianym oczami Boya-prozaika, publicysty i kronikarza. „Reflektorem w mrok” to świetny pomysł na letni wypoczynek z książką. Znajdziecie tutaj sprawy poważne i mniej poważne, lekkie i wagi ciężkiej, a wszystko to spisane sprawnie i w taki sposób, że trudno oderwać się od lektury aż do ostatnich stron.

PAULINA JARZĄBEK

Lektura na wakacje: Jeremi Przybora, „Piosenki prawie wszystkie” [recenzja]

Jeremi Przybora, Piosenki prawie wszystkie, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA, Warszawa 2005.

Jeremi Przybora - Piosenki prawie wszystkie

Wakacyjne lektury kojarzą się zazwyczaj z powieścią kryminalną albo lekkim romansem. A ja mam dla Was inną propozycję: tomik (a raczej tomiszcze) poetyckich tekstów piosenek Jeremiego Przybory.

Jeremi Przybora pisał pięknie i dowcipnie, czasem lżej, czasem poważniej, zawsze jednak wspaniałą polszczyzną, pełną gier słownych i niespodziewanych rymów. Wyłaniający się z jego tekstów świat, to świat fraków, dam, hrabin, ale i tanich drani, trupów w szafie czy na swój sposób uroczych upiorów.

To teksty, które kreują własną rzeczywistość, istnieją poza czasem i przestrzenią. Są uniwersalne, bo mówią o tym, co wspólne dla wszystkich epok, choć nie brakuje w nich aluzji do czasów, w których powstawały. Rozbawiają i wzruszają po równo – do łez.

Ich bohaterami są pewne typy ludzkie, stworzone na potrzeby tych właśnie małych fabułek, zamkniętych w formie piosenki. To daje nam dziesiątki mini historii w liryczno-zadziornej stylistyce.

W tym zbiorze znajdziecie teksty znane m.in. z Kabaretu Starszych Panów oraz te mniej popularne, pisane w różnych okresach i przy różnych okazjach. Poza piosenkami takimi jak „Jesienna dziewczyna”, „W kawiarence Sułtan”, „Ząb zupa dąb” czy „Przeklnij mnie!” książka ta zawiera więc także na przykład teksty z musicalu „Piotruś Pan” czy pisane dla Teatru Niedużego. Ten cały piękny, bogaty świat słów czeka tylko na to, abyście po niego sięgnęli i, strona za stroną, odkrywali wszystkie jego niuanse.

A ubawić można się przy tym wspaniale, zwłaszcza, gdy w pamięci szumią jeszcze znane melodie i majaczą czarno-białe obrazki z telewizyjnych realizacji. Jest co zwiedzać wśród tych tych poetyckich pejzaży, zabarwionych odrobiną ciepłego humoru, a czasem wybrzmiewających nieco ostrzejszym i przaśniejszym tonem. Lektura idealna na lato. I na każdy dowolny okres roku.

PAULINA JARZĄBEK

„Gupik ma szczęście”, czyli wiersze dla dzieci Tomka Nowaczyka [recenzja]

Tomek Nowaczyk, Gupik ma szczęście, il. Marcin Skoczek, wyd. BOOKflow, Poznań 2015.

Gupikmaszczęście

1 czerwca będziemy świętować Dzień Dziecka. Jeśli szukacie prezentu, który rozwija wyobraźnię, przyciąga uwagę i równocześnie powoduje ciągłe rozbawienie, pomyślcie o książce. Konkretnie o książce z wierszami Tomka Nowaczyka, „Gupik ma szczęście”.

Sama kupiłam ją kilka miesięcy temu – żałuję, że nie od razu po premierze. I nie, nie zamierzam nią obdarowywać żadnego dziecka, zachowam ten egzemplarz dla siebie. Też lubię dobrze zrymowane wiersze, choćby i dla dzieci. Chętnie natomiast kupię kiedyś kolejną sztukę na prezent dla kogoś  innego.

Wierszom towarzyszą zabawne ilustracje Marcina Skoczka, razem z nimi tworząc barwną całość, której odbiór to prawdziwa przyjemność. Pamiętam taką serię książeczek dla dzieci z mojego dzieciństwa, „Poczytaj mi, mamo” – teraz chyba wznowioną w innych wydaniach. Zawsze mnie do nich mocno ciągnęło. Zresztą nie tylko do nich. Książkom zawsze trudno było się oprzeć i zazwyczaj rozsądek przegrywał z argumentem „Jeszcze tylko kilka stron i kończę”. Cóż, wierszy Tomka Nowaczyka nie odłożyłam, aż skończyłam. Nie byłam w stanie się od  nich oderwać.

Bardzo podobają mi się te wierszowane historyjki fauny i flory, z mniej lub bardziej poważnymi morałami. Uśmiechałam się przy każdej zwrotce. Oczywiście moim ulubionym wierszem jest ten o biedronce, nie mogło być inaczej – jak tak dalej pójdzie, cała moja garderoba będzie w grochy i kropki. Znajdziemy tu również opowieść o łosiu cykliście, misiowym śnie zimowym, gruboskórnym grejpfrucie, czy o tytułowym gupiku.

Wspaniałe są te wszystkie zabawy z polskimi porzekadłami, gry słów i własne interpretacje różnych zjawisk. Inteligentne rymowanki, pełne humoru i zabawnego komentarza do rzeczywistości tworzą razem barwny, literacki świat, niezwykle plastyczny, także dzięki ilustracjom Marcina Skoczka.

Książka jest pięknie wydana na dobrej jakości papierze, w twardej oprawie, szyta (!) i klejona, ilustracje mają soczyste, nasycone kolory i obecnie jest jedną z najładniejszych książek na moich półkach. Polecam serdecznie, małym i dużym.

PAULINA JARZĄBEK

Trzeci Oddech Kaczuchy: zaskakująco ciekawa książka

Dzisiaj gościmy na naszym blogu tekst autorstwa Andrzeja Domagalskiego – recenzję wydanej w zeszłym roku książki Andrzeja Janeczko, Trzeci Oddech Kaczuchy. O życiu i scenie.

Panu Andrzejowi dziękujemy za podzielenie się swoim tekstem, a my zapraszamy do lektury.

Janeczko książka.JPG

Fot. A. Janeczko

Trzeci Oddech Kaczuchy: zaskakująco ciekawa książka

Długo oczekiwana książka jest już na rynku. I stanowi nader przyjemne zaskoczenie. Owszem, planowana była na 35-lecie tego wielce kiedyś popularnego, a dziś może i nieco zapomnianego, kabaretu piosenki, obchodzone – przypomnijmy – w 2016 roku. Rok poślizgu jest przysłowiową betką, bo czytelnik w książce autorstwa Andrzeja Janeczko znajduje to, na co czekał. Warto było uzbroić się w cierpliwość, bowiem 340-stronicowa publikacja przygotowana przez łódzką oficynę Księży Młyn zasługuje na uwagę i staranną lekturę. Jest co czytać, jest co wspominać; i do śmiechu, i do łezki! Jest również i co oglądać, ponieważ książka ta została wzbogacona plastycznie przez dyplomowanego artystę – plastyka, autora publikacji.

Przełomowy dla zespołu był rok 1981 i pierwsze miesiące działalności olsztyńskiej grupy, które zasługują na szczególną uwagę. Wtedy to popularne „Kaczuchy”, występujące jeszcze w trzyosobowym składzie ze zmarłym w lipcu 2011 r. gitarzystą Zbigniewem Rojkiem, zresztą współzałożycielem tej grupy, zdobyły w kwietniu wzmiankowanego roku na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie Grand Prix i Nagrodę Dziennikarzy za bezbłędne i brawurowe wykonanie piosenki Wódz. Kilka miesięcy później zostali laureatami I Nagrody w koncercie Interpretacje na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej Opolu.

Nie zdawali sobie wtedy sprawy, iż ta krakowska nagroda wywróci do góry nogami ich późniejsze życie. Na drugi dzień był koncert laureatów w Hali Wisły, a potem bankiet w Rotundzie. – Za całą naszą nagrodę wszyscy pili do oporu. Stawialiśmy każdemu, kto tylko chciał pić. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Na szczęście wtedy już graliśmy dużo imprez w całej Polsce z kabaretem „Ostatnia Zmiana” Bohdana Wrocławskiego i było za co żyć. W pewnym momencie podszedł do nas Wojciech Młynarski. – Wiecie co? Nigdy nikomu tego nie mówiłem tu na festiwalu krakowskim, ale uważam, że powinniście robić to zawodowo. To znaczy: śpiewać! Było nam bardzo miło, tym bardziej że nasz „idol”, na wyżej wspomnianym bankiecie, przeszedł z nami na ty – wspomina lider grupy Andrzej Janeczko w swojej książce. Ten jeden koncert zmienił całe ich życie. Z dnia na dzień stali się ulubieńcami całej Polski, a ich Kombajnista był swego czasu drugi na liście przebojów radiowej Trójki za Johnem Lennonem. Paradoks? Niekoniecznie! Zawsze zadawano im pytanie: – Dlaczego Trzeci Oddech Kaczuchy? Odpowiadali niezmiennie: – Ano dlatego, że była ich trójka, a Kaczuchy? – W dziecięcych czasach ich idolami był Kaczor Donald.

Andrzej Janeczko w swojej publikacji zabiera Czytelnika w zajmującą podróż, w trakcie której on, „poeta i łachmyta”, wspomina przyjaciół artystów, a książka dosłownie skrzy się od zabawnych anegdot z udziałem znanych polskich twórców estrady. – Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego wyjazdu do Nowego Jorku z zacną ekipą m.in. w składzie: Wojciech Młynarski, Wojciech Siemion, Halina Kunicka, Jurek Derfel, Lucjan Kydryński, Wiesław Gołas, Marlena Drozdowska – wspomina autor publikacji – Na lotnisku kupiłem pół litra Soplicy i poszedłem do toalety by łyknąć co nieco przed lotem. Spotkałem tam Wiesława Gołasa. – Pan też się boi latać?- spytał. Kiwnąłem głową. – To wypijmy z jednej, mojej buteleczki, a pańska będzie na później. Tak tez zrobiliśmy. Warto dodać, iż wówczas – a było to w 1993 r. – panowała swoista „pogoda dla pijących” na pokładzie samolotu, bowiem przymusowa awaria samolotu jeszcze na płycie lotniska, ułatwiła miłośnikom odprężenia drugie – równie solidne – podejście do Soplicy, oczywiście w WC. – W całej kabinie widać było przestraszone twarze pasażerów. Tylko dwóch, Wiesław Gołas i ja odprężeni, czekaliśmy z godnością i obojętnością na rozwój wypadków – konkluduje twórca Wodza. Dodać należy, iż książka ta, pełna przeciekawych zdarzeń, krąży nie tylko wokół tematu alkoholowego rauszu. „Trzeźwych” anegdot jest bowiem zatrzęsienie, m. in. o tym, iż w trakcie Festiwalu Piosenki Prawdziwej „Zakazane Piosenki” w Gdańsku rodzimi piosenkarze byli bardzo blisko „Prawdy”, ale ciekawych tego wydarzenia odsyłamy do wspomnień artysty.

Andrzej Janeczko od kilku lat jest sołtysem pełną gębą w podłódzkich Ługach, w gminie Stryków, niczym estradowy legendarny sołtys Kierdziołek z Chlapkowic, czyli Jerzy Ofierski, wcielający się w swoich kabaretowych monologach w postać wiejskiego filozofa i komentatora bieżących wydarzeń, zaczynającego swoje monologi od sformułowania „Cie choroba!”. Janeczko raczej stroni od tego rodzaju filozofowania, tworząc przez ponad trzy dekady piosenki nader mądre, zapadające w pamięć, do których się z wielką przyjemnością wraca i które niewiele tracą na aktualności, żeby tylko wspomnieć, oprócz wymienionych wcześniej, jeszcze tylko kilka tytułów: Pytania syna poety, Nie umieraj nam inteligencjo, W naszej klasie, Te dwadzieścia kilka lat. Śpiewa je od 37 lat w duecie w towarzystwie rodowitej olsztynianki Mai Piwońskiej, zawsze uśmiechniętej i pełnej wigoru życiowej partnerki artysty. Piosenkarki, której wiek się nie ima!

Andrzej Janeczko, Trzeci Oddech Kaczuchy. O życiu i scenie, wyd. Dom Wydawniczy Księży Młyn, Łódź 2017

ANDRZEJ DOMAGALSKI

„Pieśni z szynela” i „Aj Waj! czyli piosenki z cynamonem”: piosenka jako nośnik kultury [recenzja]

Kultura w piosence

Chciałabym przypomnieć dwa wspaniałe spektakle Grupy Rafała Kmity, zarejestrowane na pięknie wydanych płytach CD: Pieśni z szynela (Wszyscyśmy z jednego szynela) z 1999 i 2010 roku (mam drugie wydanie) oraz Aj waj! czyli piosenki z cynamonem (Aj waj! czyli historie z cynamonem) z 2010. Wspominam o nich przy okazji obchodzonego niedawno (26 września) Europejskiego Dnia Języków przede wszystkim dlatego, że język polski również jest językiem Europejskim, i to bardzo ładnym. Ponadto język jest również nośnikiem kultury, a wspomniane wydawnictwa, choć wybrzmiewają czystą polszczyzną, opowiadają o dwóch europejskich kulturach, które miały wpływ i na ten język, i na jego kulturę: rosyjskiej i żydowskiej.

W Pieśniach z szynela zaglądamy do rosyjskiego albumu. Dosłownie i w przenośni. Na starych fotografiach w załączonej do płyty książeczce migają twarze piosenkowych bohaterów. A trzeba przyznać, że Rafał Kmita te twarze i ich właścicieli, jak zawsze zresztą, obsadził znakomicie. Tam nie ma przypadku. Charakterystyczne głosy Sonii Bohosiewicz, Arkadiusza Lipnickiego czy Piotra Plewy opowiadają nam historię z rosyjskiego prospektu. To oczywiście Rosja wyobrażona, mocno literacka, wręcz momentami bajkowa. XIX-wieczny świat zatrzymany w piosenkach jak na starej fotografii. Jest to podróż w czasie, mocno iluzoryczna i prawdziwie sentymentalna, ale daje słuchaczowi wiele radości z odkrywania własnych wyobrażeń o tym literacko-baśniowym obrazku rosyjskiej kultury. Zresztą jest coś magicznego już w samej epoce.

Druga płyta, Aj waj! czyli piosenki z cynamonem w podobny sposób opowiada o kulturze żydowskiej. Choć całość wypada raczej w pozytywnym tonie, można wychwycić w tych nagraniach zapowiedzi tragicznego finału z II Wojny Światowej. Być może wystarczy nam sama jego świadomość, by w tych utworach wysłyszeć, obok pogodnej nostalgii, ciemne tony. Podobnie jak w Pieśniach… znajdziemy tutaj dużo zabawnych, ironicznych tekstów, które same w sobie stanowią znakomity materiał na skecz, ale także dostaniemy sporą dawkę westchnień lirycznych, jakby z lekkim echem dosmucania, rodem z Kabaretu Starszych Panów.

Nie potrafię nawet wskazać ulubionej piosenki, bo każda z nich budzi we mnie inne emocje. Każda w jakiś sposób mnie porusza, albo bawi, choć teraz, w pierwszej chwili przyszła mi na myśl piosenka Marzy sobie krawiec Mendel.

Myślę, że główną siłą obu płyt i spektakli, jest ich skomponowanie wokół konkretnych postaci: toksycznej niani, krawca Mendela, Piotra i Sonii, albo i dziwki z Krochmalnej – czemu nie? Gdyby te teksty dotyczyły całych społeczności, podmiotu zbiorowego, nie zapadałaby by tak łatwo i nieścieralnie w pamięć. Ale tutaj padają konkretne imiona, opowiadane są konkretne historie. To sprawia również, że opowiedziane poza spektaklem, te muzyczne anegdoty również trafiają do odbiorcy i pozwalają mu się w nich zanurzyć. Dla mnie to muzyczno-teatralne majstersztyki. Polecam serdecznie te albumy na długie, jesienno-zimowe wieczory, jeśli jeszcze uda Wam się je gdzieś upolować. W przeciwnym razie pozostaje to, co wyszperacie w sieci, np. takie oto urocze wykonanie Pieśni bezsennej, którego możecie posłuchać tutaj.

PAULINA JARZĄBEK