W ostatniej części cyklu – jejku jak to szybko zleciało! – rozmowa z członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, kabareciarzem, satyrykiem, tekściarzem oraz producentem telewizyjnym. Jako młody chłopak występował w kabarecie studenckim „Stodoła”, następnie przeszedł do kabaretu Jana Pietrzaka „Pod Egidą”. Był twórcą magazynu radiowego „60 minut na godzinę” w Programie Polskiego Radia, a także tworzył duet „Dwójka bez Sternika” wraz z Januszem Gajosem. Obecnie pisze teksty kabaretowe dla m.in.: Cezarego Pazury, Janusza Gajosa czy Piotra Fronczewskiego. O kim mowa? Oczywiście, że o Krzysztofie Jaroszyńskim! O czym opowie w wywiadzie – przeczytamy poniżej.
Krzysztof Jaroszyński: Przepraszam za spóźnienie…
Dziennikarki: Teraz każdy za coś przeprasza. Pan przeprasza za spóźnienie, „Przeprasza, że kabaret”, Zbigniew Bujak „Przeprasza za Solidarność”…
K. J: Tytuł mojej najnowszej książki „Przepraszam, że kabaret” nie ma nic wspólnego z tytułem rozliczeń pana Bujaka. Wpadłem na ten pomysł niezależnie i chyba wcześniej. A chciałem na stronie tytułowej przeprosić czytelnika za to, że zbiorem żartobliwych tekstów ośmielam się kwitować ostatnią dekadę – pełną poważnych, patetycznych i dramatycznych wydarzeń.
D: To chyba kokieteria. Przecież w dzisiejszych czasach tytuły codziennych gazet drwią jawnie z poważnych zjawisk naszego życia społeczno-politycznego. I wygląda na to, że publicyści zaczynają odbierać chleb satyrykom.
K. J.: Nie zawsze i nie dla wszystkich tzw. dziennikarze polityczni są wiarygodni. Ludzie zdezorientowani przez środki przekazu nie wiedzą, gdzie leży prawda. My satyrycy też często tego nie wiemy, ale nasza przewaga nad publicystami polega na tym, że jak dotąd nie utraciliśmy jeszcze społecznego zaufania, mówimy do ludzi nie tylko śmiesznym, ale i zrozumiałym językiem.
D.: Mówić zrozumiale, nie zawsze znaczy obiektywnie…
K. J.: Satyryk ma być obiektywny w tym sensie, że powinien reprezentować poglądy uczciwej i myślącej części społeczeństwa. Nie może zaś wysługiwać się elitom władzy, tylko krytycznie im się przyglądać. I tego oczekują od nas ludzie.
D.: Na ile nasza rzeczywistość jeszcze pana śmieszy, a na ile już przeraża?
K. J.: … Parę dni temu, 9 maja, w tak zwanym „Dniu Zwycięstwa” przez okno usłyszałem, jak na podwórku mała dziewczynka gra w klasy, skacząc i podśpiewując „O, Maryjo bądźże pozdrowiona”… Pomyślałem wtedy, że na pewno jest to dowód czyjegoś triumfu, tylko czy mam rzeczywiście powody, żeby się z tego cieszyć.
(…)
D.: … Wygląda na to, że należy pan do pokolenia, które zamyka poczet polskiego kabaretu, bo młodszych kontynuatorów gatunku brak.
K. J.: Przez ostatnich kilkanaście lat niszczono w młodzieży artystyczną inwencję. Na przykład skanalizowano zainteresowania młodzieży w muzyce rockowej. W ten sposób udało się wyeliminować kilka lub kilkanaście roczników potencjalnych twórców kabaretu.
D.: Ale dzięki temu pozycja „dinozaurów” polskiej estrady została niezachwiana.
K. J.: Co nie zmienia faktu, że dla nas, twórców, jest to sytuacja nienormalna, bo odcięta została możliwość sprawdzania się w konfrontacji z młodszymi. Nie zanosi się na to, by w nowych czasach narodził się spontanicznie i szybko młody kabaret. Młodzież jest zbyt niecierpliwa, a autorytet pieniądza wszechwładny; ażeby uzyskać w tym fachu status profesjonalisty, należy przez jakiś czas terminować jako amator.
Kolejny wywiad dwóch dziennikarek: Joanny Kawalec i Joanny Popielarz, ale tym razem mniej chaotyczny niż poprzedni. Rozmowa utwierdza czytelników w przekonaniu, że satyra w latach 90. zajmowała ważne miejsce w świecie kabaretu. W dzisiejszych czasach proporcje między satyrykami, a tradycyjnymi kabaretami zostały nieco zamazane, stawiając ich na jednym poziomie.
ANETA TABISZEWSKA
Fragmenty wywiadu pochodzą z artykułu Jolanty Popielarz i Joanny Kawalec, Przepraszamy za wywiad, Rzeczpospolita, Warszawa 1991.