III FEMMES FATALES – ĆMY BAROWE, DIVY SCEN
Historia kabaretowych kusicielek potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby nie awangardowe dzieło przypadku sprzed ponad wieku. Gwiazda monachijskiego kabaretu literackiego Die Elf Scharfrichter (Jedenastu Katów), Marya Delvard, rozdarła suknię, w której miała wystąpić. Postanowiono, że mimo to wystąpi – w obcisłej sukni spodniej w ciemnym kolorze.

Marya Delvard na plakacie Jedenastu Katów, domena publiczna (Źródło: Wikipedia)
Narodziny kusicielki – Marya
Było to o tyle nieprzyzwoite, co spektakularne. Oświetlona mdłym światłem estrady, odziana w głęboki, niemal czarny fiolet, przylegający wyzywająco do ciała, z burzą ciemnych włosów, Marya stała się jedną z głównych atrakcji lokalu. Była ponoć niezrównaną diseusą (czyli recytatorką) wierszy o nad wyraz rozwiniętych małolatach, zbuntowanych panienkach i zagubionych sierotkach.
Pewne pojęcie o atmosferze panującej w tym i podobnych lokalach daje recital Janusza Radka, Królowa Nocy, w reżyserii Łukasza Czuja, w którym znajduje się utwór Ich bin ein Vamp Ja jestem wamp. Ten song był wykonywany w jednym z niemieckich kabaretów.
„Ja jestem wamp!
Ja jestem wamp, kobieta-zwierz!
Ja mężczyzn wabię, bawię się,
Kuszę i duszę, ich dusze ssę!
[..] Chcę być łagodna, każdy wie!
Ale nie! Ale nie!
Ja mam obowiązek być wciąż na dnie,
No więc jest ze mnie bestia, i cześć!”
Tak śpiewa tytułowy Wamp – Królowa Nocy, w tekście w tłumaczeniu Artura Kożucha. To właśnie obraz Femme Fatale, który utkwił w świadomości zbiorowej, gdzieś między Kurtyzaną a Artystką. Kobieta-niszczycielka i marzenie, Genesis i Apokalipsa w jednej osobie, którą w objęcia Kabaretu rzuciła rozdarta suknia.
Muza Szatana – Dagny
Nieco bliższa naszego podwórka była rudowłosa żona Smutnego Szatana, Stanisława Przybyszewskiego, norweska pianistka i pisarka, Dagny Juel-Przybyszewska.
Co prawda nie występowała na kabaretowej estradzie, przyczyniła się jednak w znacznym stopniu do ożywienia młodopolskiego środowiska artystycznego, w którym wkrótce powstał pierwszy polski kabaret – Zielony Balonik.
Zanim do tego doszło łamała serca niemieckiej bohemie w Berlinie. Była modelką i kochanką Muncha. Romansowała ze Strindbergiem. W knajpie Czarny Prosiak poznała Stanisława Przybyszewskiego, który właśnie tworzył swoją ideę „sztukę dla sztuki”.
Z nim przyjechała do Krakowa, na zaproszenie Adolfa Nowaczyńskiego, późniejszego autora Zielonego Balonika i Figlików. Kochali się w niej poeci, Wincenty Korab-Brzozowski i Stanisław Brzozowski, tragicznie zakończyła się znajomość z zakochanym do nieprzytomności Władysławem Emerykiem. Kto wie jednak, czy dzisiaj cytowalibyśmy (często nieświadomie) Słówka Tadeusza Boya-Żeleńskiego, gdyby nie jego młodzieńcza miłość do Dagny. Dla niej popełnił mnóstwo głupstw, m.in. zaciągnął się do armii austriackiej i rzucił studia medyczne.
Dagny zginęła w Tbilisie, zastrzelona przez nieszczęśliwie kochającego ją Emeryka. Do dzisiaj można oglądać ją na płótnach malarzy europejskich, w tym także polskich. Przetrwała we wspomnieniach jako inteligentna, rozpalająca zmysły „norweska księżniczka”. A Boy co prawda skończył studia, ale już od 1906 roku rozwijał się jako satyryk i pisarz.
Bogini z ekranu – Kalina
Kalina Jędrusik była objawieniem w PRL-owskiej rzeczywistości. Wielkość dekoltu może mieć znaczenie polityczne. Tak było w tym przypadku.
Kalina nosiła stroje przylegające do kształtnego ciała, często mocno wydekoltowane. Znana jest anegdota o tym, jak Władysław Gomułka, widząc ją na ekranie, rzucił w niego kapciem. Nawet jeśli nie do końca jest to historia prawdziwa, z pewnością odzwierciedla nastawienie Towarzysza Gomułki do niewątpliwej siły erotyzmu pani Kaliny.
Kiedy nakazano aktorce zmniejszyć dekolt, wystąpiła w sukni, która zakrywała ją od stóp do głów… z wyjątkiem głębokiego wycięcia na plecach.
Miała ciepły, powabny głos, wspierany zamglonym spojrzeniem spod wpółprzymkniętych powiek. Była utalentowaną artystką i inteligentną, charakterną kobietą, która nie dała rozstawiać się po kątach. Była świetna i jako „Jesienna dziewczyna”, i jako pewna siebie kobieta wyznająca „Bo we mnie jest seks”. I był. Mnóstwo seksapilu, który i teraz po latach emanuje z zachowanych na taśmach obrazów.
Przy okazji pojęcia sex appealu wspomnę jeszcze jedno z filmowych wcieleń Eugeniusza Bodo, artysty Kabaretu Czarny Kot i Qui Pro Quo – „nasza urodziwa, krajowego wyrobu Mae West” (Piętro wyżej, 1937). Kiedyś najwyraźniej nie wystarczyło na scenie „przebrać się za babę”. Trzeba było się nią stać. I jakoś nikomu to nie przeszkadzało.
Anioły czy demony?
Tak wygląda mój wybór demonicznych kusicielek związanych z estradą. Oczywiście nie jest to zamknięta lista, a każdy pewnie ma swój ideał estradowej kusicielki.
Nie wiem, czy potrafiłabym wskazać współczesną Femme Fatale kabaretu. Na myśl przychodzi mi jedynie Ute Lemper, którą fascynuje dawny świat kabaretu, czemu daje wyraz na scenie. Na przykład śpiewając oryginalną wersję językową piosenki, o której pisałam na początku tego tekstu – Ich bin ein Vamp.
Te postawy, związane z damsko-męskim magnetyzmem, to najczęściej tylko pozy. Wspólnym mianownikiem na pewno jest silne oddziaływanie na sferę marzeń i pragnień.
Maria Delvard świadomie grała kusicielkę, podobnie Kalina Jędrusik. Ale już np. Dagny Juel została w tę rolę wepchnięta przez okoliczności – wierzyła w fatalizm. Tak wyglądało jej życie.
Myślę, że należy pamiętać i o tym – to są mimo wszystko prawdziwe kobiety: kochają i płaczą, śmieją się i żyją naprawdę. I naprawdę umierają. Poza pozorem i postawą niedostępnej pożeraczki męskich serc, tzw. femme fatale jest ludzką istotą, nie cackiem, które można postawić na półce. Nie trofeum do zdobycia. Każda z nich jest człowiekiem, posiadającym indywidualny zbiór cech. Jeśli ten sceniczny pokrywa się z tym życiowym, wtedy można zacząć się bać – Wamp jest wśród nas.
PAULINA JARZĄBEK