Archiwa tagu: Marcin Zbigniew Wojciech

„Stand-up night” [relacja/recenzja]

Co?

Stand-up night

Kto?

Marcin Zbigniew Wojciech, Ewa Błachnio, Robert Korólczyk, Tomasz Jachimek

Kiedy?

20.02.2017 r.

Gdzie?

Krakowski Teatr Variete

20 lutego 2017 roku o godzinie 20:00, praktycznie tuż po Półfinałach 33. EDF PAKI, w krakowskim Teatrze Variete, miał miejsce występ czterech standuperów: Ewy Błachnio, Roberta Korólczyka, Marcina Zbigniewa Wojciecha i Tomasza Jachimka. Program, z którym artyści podróżują, nazywa się „Stand-up night”.

Miałam okazję obejrzeć go dwa razy, w Krakowie i Gliwicach (dzięki, dziewczyny, że mnie wzięłyście ze sobą!), dzień po dniu. Oczywiście, jako, że jesteśmy blogiem krakowskim, recenzja będzie oparta w dużym stopniu na występie w Teatrze Variete. W dużym, ponieważ niestety w Krakowie nie udało mi się zobaczyć monologu Marcina Wojciecha, co nadrobiłam w Gliwicach. Chciałabym się podzielić także jedną refleksją, która naszła mnie podczas występu na Śląsku, ale po kolei.

Wieczór rozpoczął się od rozgrzewki w wykonaniu Marcina Zbigniewa Wojciecha oraz Roberta Korólczyka, a całość poprowadził Marcin Wojciech. Widzowie mogli zabawić się w grę pt. „Tak, zróbmy to!” i na przykład dowiedzieć się od sąsiada z boku, że są seksowni.

Następnie przyszedł czas na monolog Marcina Zbigniewa Wojciecha, który uświadomił mi, że faktycznie jest podobny do złodzieja z filmu „Kevin sam w domu”, czego dotąd nie zauważyłam. Opowiadał także m.in. o swoich przeżyciach na weselach, gdzie goście wraz z czasem i procentami z kulturalnych ludzi zamieniają się w zwierzęta. Jednak najbardziej rozśmieszył mnie weselny paradoks, w którym goście wygłupiają się i ośmieszają przed innymi po to, aby wygrać wódkę, która jest za darmo na stole. Nie powiem, sama chętnie biorę udział w oczepinach, a jeszcze chętniej patrzę, jak wydurniają się moi kuzyni czy znajomi. Z pewnością teraz zabawy weselne będą bawić mnie jeszcze bardziej. Dowiedziałam się także, że istnieją tacy szaleńcy, którzy wyprawiają wesele bezalkoholowe! Czy to jest w ogóle możliwe?! Publiczność dowiedziała się też, że Marcina nie stać na wakacje nad polskim morzem, dlatego ostatnie musiał spędzić w Bułgarii. Opowiedział także, jak rozpoznaje Polaków za granicą, o swoich podbojach miłosnych na oazach, a także o tym, że puszyste kobiety są lepsze. Na ostatni wątek jeden pan na sali zaczął się histerycznie śmiać, co Marcin od razu podchwycił, sprawnie wchodząc w interakcje z publicznością. Na koniec występu standuper zdradził swój sposób na telemarketingowców, który mnie powalił na kolana i chyba zacznę go stosować. Otóż, gdy dzwonią do Marcina z ofertą, on wysłuchuje ich, mówi, że kupi to, co chcą, jednak akurat rozwiązuje krzyżówkę i ma ostatnie hasło: „Innymi słowy, uciekaj na s…?” To jedynie mała część występu artysty, nie będę zdradzać Wam więcej. Pójdziecie, to się dowiecie. 😉

dsc_6617

Fot. Magdalena Rachwał

Jako druga pojawiła się Ewa Błachnio, którą poprzednik próbował wkręcić w taniec na scenie, bo, jak wiecie, Ewa była w poprzedniej edycji „Tańca z gwiazdami”. Jednak artystka nie dała się sprowokować, być może dlatego, że Marcin wybrał taniec pole dance.

Ewa rozpoczęła występ od monologu o swoim staropanieństwie, w którym opowiedziała o podrywaniu przez żonatych mężczyzn i tych obdarzonych odwagą, ale niestety nie wzrostem. Ewa, wiem coś o tym i łączę się z Tobą w bólu. Nie obeszło się także bez poruszania tematu smogu, artystka znalazła przyczynę tylu zdrad w Krakowie: po prostu w tym dymie nie można celnie trafić. 😉 Na koniec poruszyła temat prowadzenia samochodu przez kobiety, bo przecież faceci wykonując tyle czynności, co my w aucie, w ogóle nie wyjechaliby z parkingu! Pojawił się również temat polityki, w którym Ewa uświadomiła publiczności kilka paradoksów i prawd życiowych, za co dostała gromkie brawa. Schodząc ze sceny udało jej się ubrać Marcina Zbigniewa Wojciecha w ramę. Taneczną ramę.

dsc_6669

Fot. Magdalena Rachwał

Jako trzeci swój monolog zaczął Robert Korólczyk, występujący także w Kabarecie Młodych Panów. Zaczął on, jak typowy Polak, od narzekania. Narzekania na swoje dzieciństwo, kiedy to musiał słuchać disco polo, wychował się na nim, bo jego tata lubił tego rodzaju muzykę. Publiczność mogła dowiedzieć się, że Roberta do szkoły budził tekst: „Ty i ja, ty i ja, mydełko fa…” Standuper zdradził także wykonywany przez siebie kiedyś zawód, który nie jest lubiany przez większość społeczeństwa, a mianowicie zawód strażnika miejskiego. Z sali od razu można było usłyszeć standardowe „Buuuuuu!”, co chyba nikogo nie dziwi. Lecz jest plus tej profesji, bowiem nauczyła Roberta dystansowania się do wyzwisk, a co ważniejsze, nie przejmowania się nimi, co według mnie jest w życiu bardzo przydatną cechą. Robert poruszył też bardzo powszechny temat, jakim są dzwonki ustawiane przez ludzi w  telefonach. Przyznam, że temat mi bliski, bo sama zwracam na to uwagę, głównie jeżdżąc MPK i jestem tego samego zdania, co Robert: człowieka można poznać po dzwonku. Zgadzam się również w kwestii typu muzyki ustawionej jako dzwonek. Zdarzają się tacy, którzy mają ustawiony fajny hit, aż chciałoby się posłuchać go dalej, niestety zaraz go wyciszają, ale zdarzają się też i tacy, którzy mają ustawione, wspomniane już wcześniej, disco polo i twierdzą, że wszyscy muszą wysłuchać tego do końca. Wspomniał także m.in. o oznaczaniu się na portalach społecznościowych, o operacjach plastycznych kobiet oraz o reklamach leków, płynnie przechodząc do tematów dla dorosłych. Na tym zakończę, bo może czytają nas niepełnoletni, nie będę gorszyć młodzieży jeszcze bardziej. 😉

dsc_6719

Fot. Magdalena Rachwał

Na koniec standupowego wieczoru wystąpił Tomasz Jachimek, który zaczął z tak zwanej „grubej rury”, mówiąc, że stand-up jest dość wymagającą formą, bo trzeba być zarówno zabawnym, jak i przerażającym, śmiesznym, ale też kontrowersyjnym i obserwując środowisko kabareciarzy, nikt tak nie rzuca mu się w oczy, jak Antoni. Tak rozpoczęty występ zapowiedział, że nie będzie grzecznie… I nie było. Artysta skupił się na temacie seksu, który według niego nie jest w dzisiejszych czasach sferą tabu. Mimo że podczas tego wieczoru, na ten temat powiedziano już dość sporo, jednak Tomasz mówił o nim w zupełnie innym aspekcie, niż poprzednicy. Poruszył także wątki m.in. okłamywania dzieci przez rodziców czy sposobu traktowania gości w restauracji przez kelnerów. Swoją drogą, jeśli traficie kiedyś na danie zatytułowane tak: „Zielono-wiosenne listowie nadziewane szlachetnym mięsiwem w gęstej otulinie z sosu imbirowo-śmietanowego, a wszystko to w delikatnej nucie kopru włoskiego” i zastanawiacie się, co to może być, Jachimek odpowiada: gołąbki. Na koniec występu nie omieszkał ponaśmiewać się z naszych polityków, czym też uświadomił nam kilka paradoksów w Polskim życiu politycznym, innych niż poprzednicy.

dsc_6809

Fot. Magdalena Rachwał

Podsumowując, standupowy wieczór zaliczam do jak najbardziej udanych. Poruszane przez artystów wątki, mimo że niekiedy się powtarzały, były jednak ujęte z innej perspektywy, co uwidoczniło zarazem wszechstronność występujących, jak również odmienne spojrzenie na te same zagadnienia. Trzeba także zaznaczyć, że podczas tego wieczoru został podjęty szereg tematów. Nie wszystkie zawarłam w swojej relacji, ponieważ chcę Was zachęcić do wybrania się na ten program. Według mnie warto. Część z monologów była mi w pełni znana, więc na niej się zbytnio nie ubawiłam, ale ja tak po prostu mam, że nie za bardzo lubię „odgrzewane kotlety”. Część tylko trochę, więc przyjemnie było je sobie przypomnieć. Jeszcze inna część była całkiem nowa i na niej bawiłam się świetnie! Na wyróżnienie zasługuje także interakcja z publicznością, każdy z występujących ją nawiązał, więc publiczność została dopieszczona.

Teraz taka mała refleksja, która naszła mnie drugiego dnia standupowej trasy: reakcje ludzi. Publiczność w Krakowie nie reagowała tak ochoczo i spontanicznie, jak ta w Gliwicach. Zaczęłam się zatem zastanawiać, od czego to zależy… Od mentalności, ludzi, miejsca, dostępności tego typu rozrywki, a może czegoś jeszcze innego? Wydaje mi się, że każda z wymienionych przeze mnie przyczyn ma w to swój wkład. Jednak nie znalazłam satysfakcjonującej mnie odpowiedzi i zastanawiam się dalej. Może Wy macie jakieś pomysły?

ANETA TABISZEWSKA

 

Mała notka od Bez Przesady:

Mnie się wszystko mega podobało (choć niestety nie było czego zamiatać), a zwłaszcza występ mojego scenicznego Tatusia! 😀 Tata daje radę!

P S Bo wiecie, że Tata mnie rozpoznał? Jeśli nie, klikajcie TUTAJ

Zmagania konkursowe finałów 32. EDF PAKI [recenzja]

Co prawda będąc Wolontariuszką nie mogłam pozwolić sobie na obejrzenie wszystkich koncertów PAKI, ale postanowiłam, że pokazy konkursowe (15 i 16 kwietnia) muszę zobaczyć za wszelką cenę. I postanowienia dotrzymałam!

zbiorowe

Finaliści podczas koncertu galowego, fot. Anna Jackowska

Zawsze czekam na ten moment w czasie Paki, gdy będę mogła obejrzeć programy wszystkich finalistów. W tym roku nikt mnie nie powalił na kolana, ale też nie mogę powiedzieć, że poziom był zły. Owszem, był może nierówny, ale w każdym z tych wystąpień jestem w stanie znaleźć jakiś pozytywny element, bez szczególnego wysilania się. To dobrze. To znaczy, że jest na czym budować.

DZIEŃ PIERWSZY

Pokazy finałowe PAKI w tym roku obejrzałam po raz ósmy. Przez tyle lat nauczyłam się inaczej patrzeć na kabarety konkursowe. Widzieć w nich, poza potknięciami, wszystkie cechy rokujące dobrze na przyszłość.

Z racji moich preferencji scenicznych najmniej podobali mi się soliści, a najbardziej śpiewające kabarety, w tym genialnie wykonane piosenki konkursowe.

Bo pierwszego dnia konkursu na scenie zaprezentowali się także finaliści konkursu piosenek PAKI, walczący o nagrodę im. Mirka Wujasa. Rotundowa publiczność obejrzała więc wykonania czterech utworów słowno-muzycznych.

Trzech uczestników: Michalina Putek, Kabaret BudaPesz i Kabaret Róbmy Swoje, przeszło do tego etapu z eliminacji konkursu piosenki, czwarty – Nic Wielkiego, to laureat przeglądu OSPA, zaproszony do udziału przez organizatorów.

Pisałam już o tym, ale co tam: podoba mi się głos Michaliny Putek. Dosyć nietypowy, jak na dziewczynę, mocny i niski, dobrze brzmiący w bluesie. Nie dziwi więc, że jej utwór nosi tytuł „Kartonowy Blues”. Natomiast nie jestem pewna, czy nazwałabym tę piosenkę kabaretową, choć mam dużą tolerancję dla form używanych w kabarecie. Na pewno jest to dobra piosenka, choć nie zapadła mi jakoś szczególnie w pamięć jako taka. Głos wykonawczyni za to pamiętam znakomicie.

Michalina Putek

Michalina Putek, fot. Anna Jackowska

Bardzo cieszy mnie wygrana Kabaretu BudaPesz, ale choć gorąco im kibicowałam, byłam przekonana, że serca Jury zdobędzie raczej utwór Kabaretu Róbmy Swoje. Też zresztą świetny, ale o tym za chwilę. Wracając do zwycięzców konkursu piosenki, ich „Rodzina na swoim” to nie tylko dobrze napisana, ale i znakomicie zagrana piosenka. Zagrana aktorsko, bo w warstwie muzycznej był to pół-playback. Czego odrobinę żałuję, bo wiem jak dobrze Panowie brzmią z muzyką na żywo. Rozumiem jednak takie posunięcie. Na pewno pozwoliło im to w pełni zaprezentować umiejętności interpretatorskie, których im nie brakuje. Podejrzewam, że i przysłowiową książkę telefoniczną byliby w stanie wyśpiewać w interesujący sposób. Tekst tej piosenki znam już niemal na pamięć. Dobrze, że po 7 minut Po mam komu fanować. Tak trzymać!

BudaPesz

Kabaret BudaPesz, fot. Anna Jackowska

Moi drudzy faworyci do piosenkowej nagrody, Kabaret Róbmy Swoje, wykonali utwór na czasie, „Smog Song”. Z ostatniej płyty Krakowskiego Barda. Tego kabaretu zawsze słucham z ogromną przyjemnością, więc i tutaj się nie zawiodłam. I nawet scena była „szarsza i szarsza”. Bardzo dobry utwór, szybko wpadający w ucho, zgrabnie napisany i skomponowany. Po prostu Róbmy Swoje w scenicznej pigułce. I jeszcze ciekawie zaprezentowana treść. Czego chcieć więcej.

Róbmy Swoje

Kabaret Róbmy Swoje, fot. Anna Jackowska

Podobała mi się również melodyjna piosenka zespołu Nic Wielkiego, „Idealna”, zaśpiewana przez dwie dziewczyny, przy męskim akompaniamencie. Radosna i niebanalna.

Nic wielkiego

Nic Wielkiego, fot. Anna Jackowska

Ogólnie poziom konkursu piosenki oceniam jako wysoki. To dobrze wiedzieć, że piosenka kabaretowa ma się tak dobrze. Artyści do gitar!

Po prezentacjach muzycznych przyszedł czas na konkurs główny przeglądu. Szymon Łątkowski zaprezentował program w formie one man show, którego akcja działa się na przystanku autobusowym. O ile treść programu niezbyt mi odpowiadała, o tyle muszę przyznać, że formalnie nie mam temu wykonawcy nic do zarzucenia. Występ sprawiał wrażenie przygotowanego perfekcyjnie. Szymon wywalczył sobie u Jurorów trzecie miejsce, wspólnie z drugim solistą wieczoru, Davidem Mbeda Ndege.

Szymon Łątkowski

Szymon Łątkowski, fot. Anna Jackowska

Drugi punkt tej części wieczoru według mnie był bardzo dobry. Czołówka Piekła to dosyć klasyczny kabaret, oparty na skeczach i piosenkach. Tym razem spiętych tematyką sportową w programie „Pęknięty Bidon”. Urzekły mnie zwłaszcza hymny kibiców, śpiewane w konwencji chóru chłopięcego. Piękne! Do tej pory śmieję się do wspomnień. Nic dziwnego, że Panowie zdobyli pierwsze miejsce. Według mnie całkiem zasłużenie, choć w prywatnym rankingu ustawiłam ich nieco niżej ze względu na zajęcie w nim pierwszego miejsca przez inny kabaret, A jak. Ale nie uprzedzajmy faktów. Czołówko, szacunek za piękną, sportową walkę!

Czołówka Piekła

Czołówka Piekła, fot. Anna Jackowska

Jako trzeci wystąpił tego wieczoru David Mbeda Ndege, o którym wspomniałam już wyżej. Tak oto w nielicznym gronie artystów estrady uprawiających stand-up, a których lubię słuchać, pojawił się kolejny twórca. Podobał mi się dystans, z którym David mówił o sobie, który wydawał się naturalnym elementem jego osobowości, a nie tylko narzuconą przez konwencję pozą sceniczną.

David Mbeda Ndege

David Mbeda Ndege, fot. Anna Jackowska

DRUGI DZIEŃ

W drugim dniu konkursu zabrakło co prawda prezentacji konkursowych piosenek, ale za to wystąpiły dwa mocno rozśpiewane kabarety. Pojawili się również dwaj soliści.

Marcin Zbigniew Wojciech nie zaskoczył mnie niczym. Choć uważam, że jego monologi brzmią lepiej niż przed kilkoma laty, gdy słyszałam go po raz pierwszy, to nadal nie moje klimaty. Podobała mi się za to bardzo użyta w jego programie animacja z kilkoma Marcinami na ekranie.

Marcin Wojciech

Marcin Zbigniew Wojciech, fot. Anna Jackowska

Grupa Paszkot, w której czterem kobietom towarzyszy trzech mężczyzn, stworzyła bardzo ciekawy, mocno muzyczny, „brzydki” tematycznie program. Ujęło mnie to musicalowe ogranie niewygodnych tematów oraz pokrętne zapowiedzi Karoliny Pańczyk. Cieszy mnie tak mocne oparcie programu na piosence. Chętnie obejrzę występ tego kabaretu raz jeszcze na spokojnie, jeśli tylko nadarzy się okazja.

Paszkot

Paszkot, fot. Anna Jackowska

Wojciech Fierdorczuk wywalczył sobie swoim stand-upem Grand Prix festiwalu. Należą mu się za to gratulacje, chociaż ja nie przyznałabym tej nagrody w tym roku. Niemniej jednak styl nagrodzonego określiłabym jako elegancki stand-up. Rzeczywiście dobrze słuchało się tego programu, choć nieszczególnie zapał mi w pamięć. Ogólne wrażenie mam jednak bardzo pozytywne i żałuję, że nie potrafię dokładniej określić jego stylistyki. Myślę jednak, że ten repertuar spodobałby się także osobom, które ze stand-upem są raczej na bakier.

Wojciech Fiedorczuk

Wojciech Fiedorczuk, fot. Anna Jackowska

Najmocniej (poza kabaretem BudaPesz, rzecz jasna, ale to już ustaliliśmy) trzymałam kciuki za kabaret A jak! Po pierwsze dlatego, bo już w czasie Niebywalencji wiedziałam, że muzycznie dziewczyny dają radę. Po drugie – bo to skład w pełni kobiecy, a takie zasługują na pielęgnację i szczególne szerzenie wici w świecie. I po trzecie – bo to grupa krakowska i mój lokalny patriotyzm mógł się wyżyć. Cztery panie zdobyły miejsce numer dwa uśmiechami numer 5 i Mchem Zbigniewem. Zbigniew na pewno jest dumny. Ich program był mocno, ale bez przesady, feministyczny, pokazujący raczej tę silniejszą stronę kobiecości. I jakże pięknie użyto w nim tłuczka do mięsa! Kwartet Okazjonalny by się nie powstydził. Zapowiada się to bardzo dobrze. Mam nadzieję, że na zapowiedziach się nie skończy, bo w takiej tematyce nie trudno o przekroczenie granic dzielących sztukę od kiczu. A tutaj, choć nadal ze smakiem, bywało blisko pójścia po bandzie. Niemniej jestem dobrej myśli i życzę dziewczynom dalszych sukcesów.

A jak

Kabaret A Jak, fot. Anna Jackowska

Wspomnę jeszcze mimowolny debiut mojej redakcyjnej koleżanki, Anety, która drugiego dnia, w przerwie miedzy dwoma kabaretami, pełniąc swoje obowiązki, przeszła do historii festiwalu wymiatając spektakularnie scenę. Rozwój jej kariery możecie już śledzić na fan page’u One Woman Show Bez Przesady. Polecam.

Tej niespodziewanej premiery nie byłoby, gdyby nie prowadzący, Tomasz Jachimek, który pełnił rolę konkursowego konferansjera. I to całkiem nieźle. Na uwagę zasługuje przede wszystkim jego piosenka o Jury, w składzie: Jacek Fedorowicz, Jacek Kołodziej, Krzysztof Jaślar, Rafał Kmita i Marcin Wójcik.

Może nie wszystkie wystąpienia finalistów przykuły moją uwagę i zdobyły moje serce, ale zawsze chętnie poznaję nowe formy i grupy, oraz programy tych, których już kiedyś widziałam. To niezwykle interesujące i budujące, śledzić czyjś rozwój od początków. Mam nadzieję, że zwycięzcy tegorocznej edycji Paki wykorzystają swoje szanse w kreatywny sposób i nie spoczną na laurach, tylko będą dalej szukać dróg rozwoju. Życzę im tego. Szacunek!

PAULINA JARZĄBEK