Archiwa tagu: Kraków

Radiowy standup [relacja/recenzja]

i tyle

KTO?

Kabaret I tyle

CO?

Kabaret „I tyle” idzie na solo

KIEDY?

21.05.2018 r., godz. 20:00

GDZIE?

LostBar

W miniony poniedziałek odbyło się wyjątkowe wydarzenie. Dziennikarze radia RMF FM wyszli na standupową scenę! Mało tego, że wyszli to jeszcze opowiadali śmieszne historie z życia wzięte. Dobrze się ich słuchało – co nie zaskakuje, wiadomo, przecież są znakomitymi dziennikarzami radiowymi, ale zaskakująco dobrze się na nich patrzyło, co nie było tak oczywiste. Nie mogło mnie zabraknąć na tej imprezie, tak więc prowadzona ludzką ciekawością zawitałam w progi LostBaru. Szłam bez żadnych oczekiwań, w głowie piętrzyły mi się tylko pytania: czy dadzą radę? Czy będą śmieszni? Czy uda im się wejść w ramy standupu? I najważniejsze: jak wyglądają?

Publiczność zgromadziła się dość tłumnie, jak na małą przestrzeń knajpy, co było dodatkowym atutem, stwarzając kameralną atmosferę.

Wieczór otworzył Wojtek Pięta, który od kilku lat występuje jako standuper. Miał za zadanie rozgrzać publiczność, m.in. swoimi monologami, w których opowiedział swoich historię oświadczyn, a także nawiązał interakcje z widownią. Ponadto by jeszcze bardziej zaktywizować publiczność wykorzystał popularne w improwizacjach gry rozgrzewające. Wojtka na scenie widziałam po raz pierwszy. Sprawiał wrażenie trochę nieprzygotowanego i momentami improwizującego, co dla jednych mogło być niezauważalne, mi odrobinę przeszkadzało.

Po Wojtku na scenie pojawił się Przemysław Skowron, który każdego ranka budzi nas słowami: „Wstawajcie, szkoda dnia!”. Opowiadał o pracy w radiu, zdradzając kilka radiowych tajemnic oraz o bardzo popularnym trendzie w dzisiejszych czasach, mianowicie byciu fit i chodzeniu na siłownię. Miał utrudnione zadanie, ponieważ występował jako pierwszy i lekki stres dało się odczuć, przynajmniej na początku, bo potem było już tylko lepiej.

Następnie przyszedł czas na Tomasza Olbratowskiego, który wywołuje u nas uśmiech, często w drodze do pracy, porannymi felietonami radiowymi. Nie zawiódł i tym razem. Monologiem o swoim wyglądzie, pokazał jak duży dystans ma do siebie, co jest ważną cechą wśród artystów kabaretowych. Poruszył także temat przekleństw w żartach. Uświadomił tym samym, że w niektórych sytuacjach konieczne jest użycie przekleństwa, by oddać panujące wówczas emocje. Mam bardzo podobne zdanie na ten temat.

Ponownie na scenie pojawił się Przemysław Skowron, który przybrał rolę trochę konferansjera, trochę tzw. „przerywnika”. Zabieg ten wprowadził, przynajmniej dla mnie, niewielki chaos. Rolę właśnie takiego „przerywnika” mógł przyjąć Wojtek Pięta, który rozpoczął ten wieczór. Skoro on otworzył ten wieczór, naturalną rzeczą było dla mnie to, że poprowadzi go do końca.

Kolejnym dziennikarzem, który zaprezentował się podczas tego wieczoru był Jacek Tomkowicz – specjalista do spraw piosenek tych nowych i tych ciut starszych. To on codziennie puszcza hity muzyczne, które umilają nam godziny spędzone w pracy. W swoim monologu poruszył temat krakowskiego smogu i ogólnie mówiąc show biznesu, w którym zawarł sporo pobocznych wątków. Mimo mnogości tych wątków, w jego wypowiedzi nie było chaosu, co może tylko oznaczać, że ma posiada bardzo cenną umiejętność płynnego przechodzenia z tematu na temat.

Przyszedł czas na ostatniego członka kabaretu „I tyle” – Roberta Karpowicza. To właśnie między innymi dzięki niemu, macie codziennie od 14:00 do 18:00 lepszą połowę dnia! W swoim monologu opowiedział między innymi o miejscowości z której pochodzi, o dzieciństwie, przechodząc do tematu wychowania swojego syna. Widać, że dobrze czuje się na scenie i ma tzw. „flow”, trzymając publiczność cały czas na najwyższych obrotach… śmiechu oczywiście. 😉

Ponownie na scenie pojawił się Tomasz Olbratowski, kontynuując wątek z poprzedniej części swojego monologu. Moim zdaniem nie był to dobry zabieg, ponieważ niepotrzebne jest robicie jednego, bardzo dobrego monologu na dwie części. Widz traci wtedy orientację, skupia się na tym, by przypomnieć sobie to co artysta mówił parę minut temu, tym samym nie skupiając się na tym co mówi teraz. Przez co widz automatycznie jest zdekoncentrowany. Niemniej jednak druga część monologu nie gorsza od pierwszej!

Debiut dziennikarzy radiowych w roli standuperów oceniam na dobry, nawet bardzo dobry. Ich dużym plusem jest to, że każdy z nich posiada swoją, odrębną tematykę, wokół której się porusza, a przede wszystkim, w której czuje się dobrze, co widać podczas występu. Każdy z nich jest inny na scenie, w wyrażaniu emocji, gestykulacji czy mimiki. I mimo tego, że kompletnie się od siebie różnią, razem tworzą całość, która wzajemnie się uzupełnia i idealnie ze sobą współgra. Widać, że darzą się sympatią nie tylko na antenie radia, ale także i poza nią. Posiadają także w sobie taki pierwiastek, że wychodzą i od razu dają się lubić. Emanują życzliwością i ciepłem, bez dwóch zdań. I najważniejsze bawią się tym, mają z tego przyjemność i radość, ale nie tylko oni, widzowie również. Wieczór zaliczam do jak najbardziej udanych, mimo tych paru niuansów, o których pisałam powyżej.

ANETA TABISZEWSKA

Artur Andrus, „Człowiek i Orkiestra” [recenzja]

Artur Andrus Człowiek i Orkiestra

Co?

Artur Andrus – „Człowiek i Orkiestra”

Kto?

Artur Andrus, Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej

Kiedy?

10.02.2018 r.

Gdzie?

ICE Kraków Congress Centre

 

Mógłbym przestać chodzić na koncerty Artura Andrusa. Widziałem ich już tyle, że zazwyczaj jestem w stanie przewidzieć jakie piosenki zostaną zaprezentowane zgromadzonej publiczności, jakie żarty padną itp. Nieliczne wyjątki stanowiły do tej pory jedynie spektakl Dużo kobiet, bo aż trzy oraz wydarzenia z cyklu Artur Andrus – Człowiek i Orkiestra, które jakimś sposobem zawsze omijały Kraków. Dlatego, gdy we wrześniu ubiegłego roku dowiedziałem się, że mój ulubiony Artysta pojawi się w Grodzie Kraka wraz z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Andrzeja Borzyma Juniora, natychmiast zakupiłem bilet.

Artur Andrus standardowo powitał zebraną publiczność tekstem, w którym przedstawił się jako „ulubiony artysta tego wieczoru”, po czym wykonał piosenkę Nie zaczynaj przerywaną dygresjami i żartami na temat proszenia się o brawa.

Nie zabrakło też dedykowanej Marii Czubaszek Baby na psy przeplatanej opowieściami o wynikach „amerykańskich badań naukowych” głoszących, że jeśli w jednym miejscu spotkają się „inteligentna i wrażliwa publiczność” oraz „świetny artysta”, to dojdzie do tego, że widzowie będą klaskać, a nawet śpiewać z wykonawcą.

Z bólem serca zauważyłem, że publiczność zebrana w ICE Kraków Congress Centre była trudna do rozruszania, dlatego o wspólnym śpiewaniu z połową sali na miarę tego, w którym brałem udział podczas koncertu w Bagateli w 2015 roku czy w Nowohuckim Centrum Kultury niespełna dwa lata później, mogłem zapomnieć. Zresztą, ludzie pomimo zachęt Artura Andrusa nie rwali się specjalnie do współpracy również przy Szalonej krewetce, Cynicznych córach Zurychu i Piłem w Spale, spałem w Pile – ogromna szkoda!

Po Babie na psy przyszedł czas na utwór Mona Lisa – rodowód tradycyjnie zmodyfikowany tak, aby pochodzenie rodziców tytułowej bohaterki odpowiadało miastu, w którym aktualnie odbywa się koncert.

Kolejne piosenki zaśpiewane przez Artura Andrusa nie odbiegały zbytnio od utartych standardów. W bloku „piosenek sportowych” usłyszeliśmy „szantę narciarską” Nazywali go Marynarz oraz Prawdziwą historię Leonidasa z Rodos (nadal uważam, że wersja koncertowa ze zmienioną melodią jest lepsza od oryginału z YouTube’a). Sekcja utworów „tłumaczonych” z języków obcych zawierała Petersburg, Quando, quando, quando i Diridondę. Nie zapomniano również o Królowej nadbałtyckich raf.

Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, w ramach promocji regionu z którego pochodzą Artur Andrus i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej zaśpiewano jedną z moich ulubionych piosenek, tj. Duś, duś gołąbki, zaczynającą się od słów „Na Podkarpaciu, w prastarych lasach”. Byłem z tego powodu niezmiernie zadowolony. Do pełni koncertowego szczęścia brakuje mi jeszcze usłyszenia na żywo Jeśli chcecie gdzieś przenosić, to w Bieszczady.

Nie zabrakło też kolejnego punktu programu występów Artura Andrusa – Warszawskiej ballady dziadowskiej stworzonej na podstawie informacji z lokalnych gazet. W ramach czterokrotnego bisu Artysta zaśpiewał Piłem w Spale, Spałem w Pile, połączone z zagrażającymi życiu wygibasami Glanki i Pacyfki, Piosenkę o podrywie na misia oraz wyrecytował skierowany do kłopotliwej publiczności Wiersz rozpędzający.

Sobotni koncert Artura Andrusa nie różnił się praktycznie w ogóle od tych, które odbyły się w Krakowie w minionych latach (te same żarty i niemal te same piosenki). Jednak o jego uroku i sukcesie stanowiły specjalne aranżacje znanych utworów, przygotowane przez orkiestrę symfoniczną. Dlatego jeśli znacie repertuar Artura Andrusa na wylot i chcielibyście odkryć jego twórczość na nowo, zachęcam Was do wzięcia udziału w koncercie z cyklu Człowiek i Orkiestra. Mnie oczarowały niemal wszystkie piosenki, w wyniku czego bawiłem się świetnie.

 

MARCIN CHUDOBA

 

PS Marcinowi serdecznie dziękujemy za podzielenie się swoimi wrażeniami.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Piotr Bałtroczyk „Mężczyzna z kijowym peselem” [relacja/recenzja]

Co?

Mężczyzna z kijowym peselem

Kto? 

Piotr Bałtroczyk

Kiedy?

23.04.2017 r.

Gdzie?

Krakowski Teatr Variete

23 kwietnia 2017 roku, o godzinie 20:00, w Krakowskim Teatrze Variete miał miejsce występ znanego wszystkim konferansjera, Piotra Bałtroczyka. Program, z jakim artysta przyjechał do Krakowa, nazywa się „Mężczyzna z kijowym peselem”.

Drodzy Czytelnicy, jak już wiecie (a jest to prawda bardzo powszechnie znana) Piotr Bałtroczyk jest dla mnie GUREM*. Osobistością estradową jedyną w swoim rodzaju, znakomitym opowiadaczem przygód życiowych, a co za tym idzie i prawd życiowych (szczególnie cenię sobie Bałtroczykowe tezy, gdyż są najprawdziwszą prawdą), co tu dużo mówić, po prostu jest moim Mistrzem.

Zatem, drodzy Czytelnicy, ostrzegam Was przed tym tekstem! Nie znajdziecie tu faktów, ani stricte konstruktywnych uwag, a tym bardziej obiektywizmu.

Jednocześnie zapraszam Was do przeczytania tej relacji / recenzji, abyście mogli się dowiedzieć, co czuje osoba, która z Bałtroczykiem spotyka się już… Szósty? Siódmy raz? Jak zaśmiewa się przy nowych monologach, zastanawiając się, dlaczego ona tego wcześniej nie zauważyła. A z jaką przyjemnością przypomina sobie stare, dobre monologi, które gdzieś na drodze życiowej uleciały jej z pamięci.

Artysta rozpoczął swoje wystąpienie od legendarnego powiedzenia: „Witam Państwa w tej klimatyzowanej sali!”. I było wiadome, mimo że to nie jest TA klimatyzowana sala w Rotundzie, że będzie to dobry występ. Bałtroczyk zaczął od opowiedzenia anegdotek o miastach: Krakowie, Katowicach i Rzeszowie, z którymi był związany, a których jednocześnie się boi (bardziej Rzeszowa niż Krakowa i Katowic). I tak publiczność zgromadzona w teatrze dowiedziała się, że swego czasu festiwal pieśni w Rzeszowie trwał tydzień, właśnie dzięki  Bałtroczykowi, że artysta był w latach 80. kierownikiem Klubu „Pod Jaszczurami” (czego nawet ja nie wiedziałam! Rozumiecie to? Umknął mi taki fakt z życia Mistrza!) oraz, że miał jedną przygodę z hejnalistą.

Przy okazji Piotr rozwiązał zagadkę lekarskich drewniaków: dlaczego właśnie taki rodzaj obuwia zmiennego noszą lekarze w szpitalach? Odpowiedź  jest bardzo prosta, a nikt na nią nie wpadł, poza artystą: „Żeby pacjent, kurwa, czuwał.”

I ja również dowiedziałam się nowej prawdy życiowej: czasem człowiek może mieć mało krwi w alkoholobiegu. To jest tak życiowe, a przy tym tak prawdziwe i logiczne, że aż nie do uwierzenia. I powiedzcie mi, jak go nie wielbić?

Nie zabrakło również anegdotek na temat dworców autobusowych oraz kolejowych i gwarantuję Wam, że nie mijają się one z rzeczywistością, bo jeżdżę pociągami przynajmniej raz w tygodniu i niekiedy sama mam wrażenie, jakbym była w ukrytej kamerze. Przejedźcie się, a sami zobaczycie.

Ciekawą rzeczą, która pojawiła się podczas tego wieczoru, była reakcja występującego na spóźnialskich. Powszechnie artyści raczej nie zwracają uwagi na te osoby, nie przerywają swojego występu, lecz czasem zdarza się, że zażartują. Moim zdaniem  Piotr wybrnął z tego mistrzowsko  i muszę tę sytuację przytoczyć. Spóźnialska para schodziła schodami, praktycznie pod samą scenę. Wtedy artysta zachęcił ich do zajęcia swoich miejsc, po czym dodał: „Przepraszam, że musiałem zacząć. Trochę ludzi było przed Wami”. Ale na tym się nie skończyło. Druga osoba przyszła jeszcze bardziej spóźniona, na co Bałtroczyk znów postanowił zareagować. Tym razem zapytał, skąd owa spóźnialska przyjechała, na co ta mu odpowiedziała, że z Krakowa. Po tej odpowiedzi Piotr skwitował: ,,A ja z Olsztyna i się nie spóźniłem!”. Trafił w samo sedno, zarówno za pierwszym, jak i drugim razem, nie tylko według mnie, bo zebrał salwę oklasków.

Oczywiście nie zabrakło punktów programu potocznie zwanych „odgrzewanymi kotletami”, którymi były opowieści m.in. o Zdzisławie Habilitowanym, o przygodzie podczas Festiwalu Piosenek Serialowych w Opolu czy o przygodach z policją. Akurat o tych wątkach pisałam we wcześniejszej relacji, do odświeżenia tutaj. Jednak i to nie przeszkodziło mi w dobrej zabawie, bo przynajmniej miałam okazję przypomnieć sobie historie, które gdzieś po drodze mi uleciały. Miło było je sobie powspominać.

Znanym zagraniem Piotra z publicznością jest pytanie o imię kobiety. Wiecie, o co chodzi: „Pani w pierwszym rzędzie, jak Pani ma na imię? –Aneta. – No trudno”. Słyszane siódmy raz już tak nie śmieszy, wywołuje jedynie lekkie podniesienie jednego kącika ust, ale pozostali zaśmiewają się w niebogłosy. I powiedzcie teraz, że w prostocie nie tkwi siła, taki prosty zabieg, a jaki przynosi efekty.

Wiele rzeczy działo się przez te dwie godziny występu i wiele opowieści snuł występujący, lecz nie chciałabym zdradzać wszystkich smaczków, coby nie psuć Wam zabawy, gdy sami wybierzecie się na występ Bałtroczyka. Przedstawiłam Wam jedynie parę opowieści, by Was zachęcić do wybrania się na monologi Piotra. No i też kolejna rzecz, nie chcę Wam za długo przynudzać, bo ja mogę go słuchać i pisać o nim godzinami, ale ja, to ja. 😉

Jednakż mam kilka przemyśleń na temat niedzielnego performance’u. Przez cały występ próbowałam odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego ja właściwie tak go uwielbiam? Początkowo trudno mi było znaleźć odpowiedź, ale, w miarę rozwijania się Piotra na scenie, olśniło mnie. Po prostu mamy podobne poczucie humoru, podobnie opowiadamy historie, choć mi do Mistrza jeszcze dużo brakuje. Ale coś w tym jest. Tak, to sposób w jaki snuje te swoje opowieści, jakich emocji przy tym używa, jaką ma ekspresje na scenie, to właśnie jest mi bliskie. Nawet bardzo bliskie. Złapałam się parę razy na tym, że w jego sposobie opowiadania zobaczyłam siebie. Zastanawiam się,  czy mam tak od urodzenia, czy nieświadomie zaczęłam czerpać inspiracje z jego występów. Wydaje mi się, że to pierwsze, ale głowy nie dam sobie uciąć. 😉

Dalej bardzo intryguje mnie, na ile jego opowieści są realne i wydarzyły się w jego życiu, a na ile ponosi go fantazja… I powiem szczerze – nie wiem. Dalej nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Choć prawdziwości niektórych opowieści jestem pewna, to innych w dalszym ciągu nie mogę rozszyfrować.

Przy każdej burzy śmiechu utwierdzałam się w przekonaniu, że Piotr Bałtroczyk nie jest mężczyzną z kijowym peselem. I wbrew temu, co zapowiadał na scenie, że pora kończyć karierę kabaretową, nie powinien tego robić. Bo jest w bardzo dobrej formie. Wiele monologów miał nowych, żeby nie powiedzieć, że większość. Energia, świeżość i entuzjazm dalej od niego biją. To czuć i widać. Scena to jego żywioł, co również można odczuć. Smutno byłoby nie móc już usłyszeć jego opowieści na żywo.

Polecam całym sercem występ pt. „Mężczyzna z kijowym peselem”, naprawdę warto!

*Nie wytykajcie mi błędu, to zabieg specjalny, kto słuchał monologu, ten wie o co chodzi, a kto nie słuchał, niech zajrzy do mojej poprzedniej recenzji, której link w tekście.

PS Zdjęcia z Mistrzem niestety brak, bo się śpieszył…

ANETA TABISZEWSKA

Archiwum z recenzjami: Powrót do Jamy, Jan Paweł Gawlik

Jan Paweł Gawlik, Powrót do Jamy, Wydawnictwo Artystyczno-Literackie, Kraków1961.

powrot-do-jamy_jpgawlik

Jan Paweł Gawlik spisał portret Jamy Michalika, Daniel Mróz uzupełnił ten zapis słowny o kompozycje grafik i fotografii. Efektem tej współpracy jest pięknie wydana książka Wydawnictwa Artystyczno-Literackiego, Powrót do Jamy.

Solidna robota

Mój egzemplarz nabyłam w antykwariacie. I nie przestaje mnie zdumiewać jakość tego wydawnictwa. Książka w twardej, płóciennej oprawie, wprawdzie nieciekawej pod jaskrawożółtą obwolutą z zielonym balonikiem, ale idealnie chroniącej wnętrze. A wnętrze jest bajeczne. Niemal każda strona ozdobiona jest grafiką lub fotografią. Część z nich jest kolorowa.

jama-10

Strona tytułowa jednego z podrozdziałów Powrotu do Jamy.

Całość jest oczywiście zszyta, nie klejona. Kredowy papier pożółkł nieco, a obwoluta naddarła się na krawędziach, ale jak na swoje pięćdziesiąt kilka lat książka trzyma się naprawdę nieźle. W dodatku ma też za sobą co najmniej jednego właściciela, bo grupa seminarzystów podarowała ją swojemu profesorowi rok po wydaniu, czyli w 1962 roku, o czym świadczy wpisana na pierwszej stronie dedykacja. Musiała być swego czasu cennym podarunkiem. Ja zapłaciłam za nią tylko dziesięć złotych. To była bardzo dobra inwestycja w solidnie wykonaną książkę, która jest nie tylko ładna, ale i o czymś.

 

jama-9

Przykładowa strona książki, ze zdjęciem Boya-Żeleńskiego z czasów Balonika.

 

 

 

Balonik w pigułce

Historia spisana przez Jana Pawła Gawlika to skondensowana wersja tego, co zaproponował Tomasz Weiss w swojej monografii, Legenda i Prawda Zielonego Balonika. Dostajemy więc pigułkę z konkretną wiedzą, podaną w bardzo przyjemny, gawędziarski wręcz sposób. Zdecydowanie lżej, niż we wspomnianej Legendzie i Prawdzie… Lżej nie znaczy, że mniej wartościowo. Szkoda, że historia urywa się w 1957 roku (data posłowia). Byłoby jeszcze tyle do opisania.

Autor poświęca sporo miejsca nie tylko Zielonemu Balonikowi, ale i wnętrzom lokalu Jana Apolinarego. W tej książce Kabaret bardzo wyczuwalnie jest Miejscem. Przenoszą nas do niego fragmenty szopek, wiersze, Boy, Leszczyński, Noskowski, Sichulski, Frycz – słowo i obraz.

Twarze we mgle

Ta książka to było kolejne z moich kabaretowych objawień. Wyłaniające się z niej obrazy uzupełniały moje mgliste wyobrażenia o tamtym galicyjskim świcie. O Krakowie, którego już nie ma. Z mgły domysłów wynurzyły się konkretne twarze.

jama1

Dzięki tym dwóm planszom można pobawić się w grę…

jama-2

…”Gdzie jest Boy?”. Piękne zdjęcie.

Zaproszenia, grafiki, witraże – to wszystko już znałam. Było też oczywiście kilka fotografii. Ale dopiero tutaj ujrzałam całe grupy bywalców Zielonego Balonika. W książce Pawlika znajdują się bowiem duże fotografie z balonikowych Redut, czyli  karnawałowych zabaw, balów maskowych. Zobaczyłam twarze braci Żeleńskich, ich żony, Stasinka Sierosławskiego, Helenę Sulimę, Manghę Jasieńskiego, Michalika, Ludwika Puszeta, i tylu, tylu innych, których twórcy książki nie zidentyfikowali. To były twarze tamtego Krakowa. A więc tak wyglądała Jama Michalika, wypełniona po brzegi Zielonym Balonikiem i jego sympatykami.

Słowo i obraz  mają wobec siebie znaczenie komplementarne. Ta książka udowadnia to z całą siłą.

Czekamy

Nie znam tych czasów, ale trochę za nimi tęsknię. Pewnie, byłoby ciężko bez Internetu i komórek, bez różnych technicznych udogodnień. Bez Wielkiego Krakowa. Bez wolności. Ale mimo tego zewnętrznego zniewolenia w tamtym Krakowie nawet zatwardziali konserwatyści żyli jakoś tak lżej, nawet jeśli były to żywoty tragiczne. Może bardziej w zgodzie z instynktami? Tak czuję tę dokumentalną opowieść.

Jan Paweł Gawlik kończy swoją historię m.in. fragmentem, który już kiedyś cytowałam, bo wydaje mi się niezwykle trafnym podsumowaniem:

„Nasza epoka wciąż jeszcze czeka na swój «Zielony Balonik». Czeka na wybuch śmiechu, który obali pozory, ustali nowe wartości, a ludzi przyzwyczajonych dotychczas do powielania schematów, nauczy krytycznie patrzeć na autorytety i mity”.

 

Od czasów Balonika było takich kabaretów kilka. W książkowej Jamie, Jama Michalika, w telewizji Dudek i Kabaret Starszych Panów. Współcześnie chyba nie jesteśmy tego jeszcze w stanie ocenić. Ja mam co prawda kilka podejrzeń, być może nawet o niektórych już gdzieś wspominałam, ale zweryfikuję je za kilka dekad.  Mam nadzieję. A na razie – czekamy. Najlepiej z Powrotem do Jamy pod ręką.

PAULINA JARZĄBEK

PS Wszystkie grafiki pochodzą z omawianej książki.

Verbumowe podsumowanie krakowskiego roku kabaretowego 2016

podsumowanie-roku_2016_brooke-campbell

Fot. Brooke Campbelle [źródło: unsplash.com]

Rok 2016 zbliża się do końca. Wraz z nim odchodzi wielu wspaniałych artystów, wśród nich Maria Czubaszek i Bohdan Smoleń. I nie były to jedyne niewesołe wieści z okolic kabaretowych. Na szczęście w świecie kabaretu wydarzyło się też wiele dobrego. W tym tekście podsumowujemy, co według nas, redakcji Verbum Na Polu, znajduje się wśród najważniejszych wydarzeń kabaretowego świata Krakowa w 2016 roku.

 

Kabaretowy rok według Anety

Dla mnie rok 2016 był rokiem szczególnym pod każdym względem. A jeśli chodzi o świat kabaretu, nie dość, że był szczególny, to jeszcze nieziemsko szalony. I mimo, że wchodziliśmy w ten mijający rok trochę ze smutkiem, bo Mariusz Kałamaga wraz z Pawłem Pindurem odeszli z Łowcy.B, okazał się on jednak nie taki najgorszy jak można by przypuszczać.

Dla mnie najważniejszym wydarzeniem była 32. EDF PAKA. Każda jest dla mnie wyjątkowa, jednak ta była niezwykła. Nieoczekiwanie zadebiutowałam na scenie krakowskiej Rotundy i mimowolnie stałam się rozpoznawalna dla niewielkiej grupy ludzi, nie tylko na korytarzach Rotundy (pozdrawiam Cię, Marcin :D). To nie jest jedyny powód, dla którego była dla mnie niezwykła. Jest jeszcze jeden: wyjątkowi ludzie, którzy zrobili mi mega niespodziankę i mogłam z nimi świętować swoje urodziny.

Przez ten rok przewinęłam się przez wiele imprez kabaretowych, których nie zliczę. Każda z nich pozostanie w mojej pamięci na długo. A wspominając je na pewno na mojej twarzy pojawi się uśmiech od ucha do ucha.

Jednak nie obeszło się bez smutnych wydarzeń. Jednym z nich było niewątpliwie odejście Pani Marii Czubaszek oraz Pana Bogdana Smolenia. Drugim zamknięcie Rotundy, które wstrząsnęło mną do granic możliwości i pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie wstrząsać, ponieważ było to dla mnie miejsce wyjątkowe.

Rok 2016, pod względem krakowskiego kabaretu, zaliczam do jak najbardziej udanych, mimo tych smutnych wiadomości, które uświadomiły nam, że nic wiecznie nie trwa i trzeba cieszyć się każdą chwilą. Był rokiem wyjątkowym, intensywnym i nadzwyczajnie szalonym.

Mam nadzieję, że nadchodzący Nowy Rok, będzie równie szczególny, co odchodzący, czego Wam i sobie życzę (może być jeszcze bardziej, nie pogniewamy się przecież 😉 ).

 

Kabaretowy rok według Pauliny

Po pierwsze cieszę się, że naszemu krakowsko-historycznemu blogowi o kabarecie udało się przetrwać ponad rok i zachować regularność wpisów, mimo różnych perturbacji. To taki nasz mały, osobisty sukces. I już po raz drugi z naszej inicjatywy przyznano Nagrodę SuperWolo (po festiwalu PAKA). Nie zamierzamy zwalniać.

Ważnym wydarzeniem było dla mnie także zawieszenie działalności kabaretu 7 minut Po, który uważam do tej pory za kabaret idealny. Na szczęście powstał kabaret BudaPesz.

W serii rozstań znalazło się także zamknięcie klubu Rotunda oraz kabaretowe pożegnanie Wrzosu. Obydwa miejsca mają się odrodzić po generalnych remontach. We Wrzosie nową siedzibę znajdzie Teatr KTO. Dla ogółu społeczeństwa to dobrze, dla mnie to koniec pewnej epoki. Ale też początek czegoś nowego.

Było zamknięcie, ale pojawiło się też otwarcie: przy ulicy Karmelickiej 3 swoje podwoje otwarła nowa scena komediowa, zarządzana przez Andrzeja Talkowskiego, czyli Teatr Szczęście.

I jeszcze coś z optymistycznych prognoz na przyszłość: kabareton telewizyjny, Kabaret 2000+, choć może nie jest ideałem (no ale kto jest?) wykazuje dobre chęci środowiska kabaretowego w podzieleniu się sławą, sięgającą poza Kraków i inne sceny lokalne, z młodymi (także duchem) artystami sceny kabaretowej. Oby stało się to tendencją ogólną.

Tak prezentuje się nasz subiektywny wybór wydarzeń kabaretowych 2016 roku. A jak wygląda Wasze podsumowanie kabaretowego roku w Krakowie?

Życzymy Wam, by Nowy Rok wpisał się w Wasze  kabaretowe marzenia. Wejdźcie w ten rok z uśmiechem i optymizmem, na przekór wszystkiemu.

 

Wasze VERBUM NA POLU