Archiwum kategorii: Bez kategorii

Wieczór ze Szczęściarzami [Miesiąc w Szczęściu, odc. 6]

Miesiąc w Szczęściu trwa. 22 stycznia w Teatrze Szczęście spotkali się Szczęściarze, czyli artyści blisko z tym miejscem związani, by zaprezentować widzom jedyny, niepowtarzalny program, komponowany na ten jeden wieczór. O spisanie swoich wrażeń z tego spotkania poprosiłyśmy jego uczestniczkę. Przed Wami gościnnie, relacja ze styczniowych Szczęściarzy. Nas zachęciła.

 

Co?

Szczęściarze

Kto?

Ścibor Szpak, Andrzej Talkowski, Paweł Sadowski, Tomasz Zatorski, Kuba Gucik, Magdalena Kubicka, Czesław Jakubiec, Michał Mazanek, Damian Skóra

Kiedy?

22.01.2017 r., 19:00

Gdzie?

Teatr Szczęście

 

Nawet  najlepszy program telewizyjny nie odda uroku i klimatu występu na żywo. Dlatego takie rozrywki preferuję, dlatego taki kabaret polecam. Co tam ewentualne potknięcia, brak jakiegoś rekwizytu, ewentualne niedociągnięcia… Takie emocje dzieją się tylko raz. Już nikt nie powtórzy identycznie danej sceny, nie wypowie monologu tym samym tonem, nie zareaguje tak samo spontanicznie na nieprzewidzianą sytuację. Ten spektakl jest tylko dla nas, tu i teraz, możemy czuć się niemal jak w teatrze jednego widza. Co tam parę osób więcej, ja zatapiam się we własnej percepcji tego momentu. Zatopcie się i Wy.

Teatr Szczęście – chyba lepszej nazwy nie mógł otrzymać. Dla każdego  owo szczęście może być czymś innym. Dla mnie jest nim, ponieważ powstało miejsce, które choć trochę wypełni lukę w mym sercu, pozostałą po „Wrzosie”. Mogę nadal spotykać postacie, które mnie nie tylko bawią, ale i pogłębiają pewien poziom wrażliwości. Uczą nowego spojrzenia na humor, zmuszają do refleksji. Nie opowiem Wam wszystkiego o „Szczęściu”, odkryjcie je po swojemu, np. podczas cyklu „Szczęściarze”, który odbywa się co miesiąc. Na ostatnim z takich pokazów w tym mini teatrze poczułam się jakbym odwiedziła nie tylko teatr, ale i operę, i kabaret, i coś bliżej nieokreślonego, a wszystko to w sympatycznej, wręcz „rodzinnej” atmosferze. Magiczne miejsce na mapie Krakowa.

Chyba już czas opowiedzieć coś więcej o samych występach i artystach. Nie licząc zabawnej przed zapowiedzi, której dopuścił się główny konferansjer tamtego wieczoru – Doktor Absurdu, Ścibor Szpak; Pan Domu, Dyrektor Teatru Szczęście – Andrzej Talkowski opowiedział o maszynie szczęścia, którą sam zbudował i umieścił na sali. Jeden z widzów chętnie z niej skorzystał i wyszedł zeń jeszcze szczęśliwszy. Zarówno wówczas, jak i później Pan Andrzej nie szczędził nam efektów specjalnych, które bardzo urozmaicały spektakl.

img_0002

Fot. Kabaretowa Szczęściara

Główna część artystyczna rozpoczęła się od utworu, którego nazwa, jeśli nie brzmi „ał”, to zdecydowanie mogłaby tak brzmieć. Zranione serce pewnego pana zostało rozkrojone niczym tort, ał, bolało, ale jak przyjemnie brzmiało… Paweł Sadowski przy akompaniamencie Tomasza Zatorskiego spokojnie wprowadził mnie w klimat najbliższych dwóch godzin.

img_0008

Fot. Kabaretowa Szczęściara

Kolejny występ, przyznam, zaskoczył mnie. Może dlatego, iż nie spodziewałam się zobaczyć nowych twarzy, tym bardziej takich, które przeniosą mnie w nowy wymiar kabaretu. Opera to nie jest coś, co lubię szczególnie, tymczasem głos Czesława Jakubca od razu mnie urzekł. Nie tylko głos, ale cała osobowość zasługiwała na uznanie: ta teatralna mimika, wyczucie, że o wyjątkowym stroju nie wspomnę. Podobnie, jak w przypadku jego towarzysza, Michała Mazanka, który pięknie przygrywał swemu koledze i równie pięknie wyglądał. Tak właśnie lubię być zaskakiwana, takie persony cenię. Chętnie zobaczę ich  jeszcze niejeden raz.

img_0017

Fot. Kabaretowa Szczęściara

 

Było to idealne wprowadzenie do tego, co nastąpi za chwilę, bo dla mnie to już deser 🙂 Na scenę wchodzi Ścibor Szpak wraz z charakterystycznymi dla swojej twórczości rekwizytami. Tym razem jednym rekwizytem składającym się z kilku elementów. Geniusz tego absurdu jest nie do opisania, to trzeba zobaczyć na żywo. Hymn Ikei (mam tendencje do nadawania nazw własnych) sprawił, że robiliśmy to, co potrafimy nieźle jako naród  ̶  śmialiśmy się sami z siebie.

img_0029

Fot. Kabaretowa Szczęściara

 

Tylko po to, by zaraz potem dać się rozbawić jedynej kobiecie występującej tego wieczoru na scenie Teatru Szczęście. Magdalena Kubicka idzie jak burza ze swoim dowcipem, który zaserwowała nam pod postacią stand-upu. Uwielbiam takie spostrzegawcze, bezkrytyczne spojrzenie, choćby na siebie, przeistoczone w mocny żart. Niedoszła prawniczka z wieloma pomysłami, strumieniem świadomości i błyskiem w oku. Polecam. Tym bardziej, że kobieta w kabarecie to nieczęsty widok, a kobieta w stand-upie jeszcze rzadszy. Cudowna ironia o tym, jak my kobiety nie doceniamy facetów oraz metoda na Jastrzębia wspaniale wkomponowały się w moje poczucie humoru.

img_0045

Fot. Kabaretowa Szczęściara

 

Przyszła pora na celebrytów, a dokładniej jednego celebrytę i tu znów pojawia się duet Pawła Sadowskiego i Tomasza Zatorskiego oraz Kuba Gucik przy klawiszach. Zabawny tekst z pewną refleksją o sławie, krótko i na temat.

img_0069

Fot. Kabaretowa Szczęściara

 

Po krótkiej przerwie od stand-upu wracamy. Kolejny naturszczyk nowej sceny pieczołowicie dopracowuje swój program, którego nazwy tym razem nie wymyśliłam. Zdecydowanie utkwił mi w pamięci tekst o wegetarianach, pewnie dowcipny dla wielu. Ze stand-upem bywa różnie,  ale, jak to mówią, jest ryzyko, jest zabawa. Nigdy do końca nie wiadomo,   jak publiczność zareaguje na nieco ostrzejszy dowcip, co zresztą Damian Skóra sprawdzał przed głównym wystąpieniem. Próba żartu chyba przebiegła po jego myśli, skoro zdecydował się zostać na scenie 😉

img_0078

Fot. Kabaretowa Szczęściara

Oprócz tego, że lubię kabaret, lubię też dobry kryminał, toteż tekst Ścibora Szpaka w wykonaniu Czesława Jakubca: „Renata denata”, to już gejzer przyjemności. Zaśpiewana w iście aktorski sposób sprawiła mi dużą przyjemność.

 Ale, proszę Państwa, to nie wszytko, co to się będzie teraz działo: fakir przedstawia prawdziwą mozaikę dowcipu, iluzji, teatru i sama już nie wiem, czego jeszcze 🙂  (Nawiasem mówiąc, muszę się dowiedzieć, gdzie Dyrektor zaopatruje się w kostiumy). Pan Talkowski tworzy niepowtarzalny klimat swoimi barwami, minami i naprawdę wyjątkowym poczuciem humoru, którym wyraźnie zaskarbił sobie sympatię publiczności.

img_0081

Fot. Kabaretowa Szczęściara

Na tym można by zakończyć, ale nie! W Teatrze szczęśliwości impreza trwa nadal. Tym razem u Dentysty spotykają się znów Czesław i Michał, którym tekstu dumnie użyczył Ścibor, po raz kolejny zresztą, a zaraz potem sam zaprezentował nowy utwór i nowy instrument, zwany egzotycznie, jak na tego artystę przystało, Pistolutnią. Nie powiem za wiele, żeby nie zepsuć zabawy tym, którzy nie widzieli. Jak wszystkie programy Pana Szpaka  –  to po prostu trzeba zobaczyć. Niech wymowna nazwa sama zachęci do wysłuchania i obejrzenia.

img_0122

Fot. Kabaretowa Szczęściara

Tyle z części głównej długiego i wesołego wieczoru ze Szczęściarzami. I ja się czuję szczęściarą, że mogłam tam być. Nie myślcie sobie, że wyjątkowy wieczór w wyjątkowym miejscu skończył się tak zwyczajnie. Na koniec wszyscy występujący zaśpiewali „Refren”,  który miał nawet zwrotki 😉  A potem… A potem to już było after party, w którym wszyscy mogli wziąć udział. Ja tam nie byłam, miodu i wina nie piłam, ale na pewno tam powrócę. Kto pójdzie ze mną?

Napisała KABARETOWA SZCZĘŚCIARA

Archiwum z recenzjami: Powrót do Jamy, Jan Paweł Gawlik

Jan Paweł Gawlik, Powrót do Jamy, Wydawnictwo Artystyczno-Literackie, Kraków1961.

powrot-do-jamy_jpgawlik

Jan Paweł Gawlik spisał portret Jamy Michalika, Daniel Mróz uzupełnił ten zapis słowny o kompozycje grafik i fotografii. Efektem tej współpracy jest pięknie wydana książka Wydawnictwa Artystyczno-Literackiego, Powrót do Jamy.

Solidna robota

Mój egzemplarz nabyłam w antykwariacie. I nie przestaje mnie zdumiewać jakość tego wydawnictwa. Książka w twardej, płóciennej oprawie, wprawdzie nieciekawej pod jaskrawożółtą obwolutą z zielonym balonikiem, ale idealnie chroniącej wnętrze. A wnętrze jest bajeczne. Niemal każda strona ozdobiona jest grafiką lub fotografią. Część z nich jest kolorowa.

jama-10

Strona tytułowa jednego z podrozdziałów Powrotu do Jamy.

Całość jest oczywiście zszyta, nie klejona. Kredowy papier pożółkł nieco, a obwoluta naddarła się na krawędziach, ale jak na swoje pięćdziesiąt kilka lat książka trzyma się naprawdę nieźle. W dodatku ma też za sobą co najmniej jednego właściciela, bo grupa seminarzystów podarowała ją swojemu profesorowi rok po wydaniu, czyli w 1962 roku, o czym świadczy wpisana na pierwszej stronie dedykacja. Musiała być swego czasu cennym podarunkiem. Ja zapłaciłam za nią tylko dziesięć złotych. To była bardzo dobra inwestycja w solidnie wykonaną książkę, która jest nie tylko ładna, ale i o czymś.

 

jama-9

Przykładowa strona książki, ze zdjęciem Boya-Żeleńskiego z czasów Balonika.

 

 

 

Balonik w pigułce

Historia spisana przez Jana Pawła Gawlika to skondensowana wersja tego, co zaproponował Tomasz Weiss w swojej monografii, Legenda i Prawda Zielonego Balonika. Dostajemy więc pigułkę z konkretną wiedzą, podaną w bardzo przyjemny, gawędziarski wręcz sposób. Zdecydowanie lżej, niż we wspomnianej Legendzie i Prawdzie… Lżej nie znaczy, że mniej wartościowo. Szkoda, że historia urywa się w 1957 roku (data posłowia). Byłoby jeszcze tyle do opisania.

Autor poświęca sporo miejsca nie tylko Zielonemu Balonikowi, ale i wnętrzom lokalu Jana Apolinarego. W tej książce Kabaret bardzo wyczuwalnie jest Miejscem. Przenoszą nas do niego fragmenty szopek, wiersze, Boy, Leszczyński, Noskowski, Sichulski, Frycz – słowo i obraz.

Twarze we mgle

Ta książka to było kolejne z moich kabaretowych objawień. Wyłaniające się z niej obrazy uzupełniały moje mgliste wyobrażenia o tamtym galicyjskim świcie. O Krakowie, którego już nie ma. Z mgły domysłów wynurzyły się konkretne twarze.

jama1

Dzięki tym dwóm planszom można pobawić się w grę…

jama-2

…”Gdzie jest Boy?”. Piękne zdjęcie.

Zaproszenia, grafiki, witraże – to wszystko już znałam. Było też oczywiście kilka fotografii. Ale dopiero tutaj ujrzałam całe grupy bywalców Zielonego Balonika. W książce Pawlika znajdują się bowiem duże fotografie z balonikowych Redut, czyli  karnawałowych zabaw, balów maskowych. Zobaczyłam twarze braci Żeleńskich, ich żony, Stasinka Sierosławskiego, Helenę Sulimę, Manghę Jasieńskiego, Michalika, Ludwika Puszeta, i tylu, tylu innych, których twórcy książki nie zidentyfikowali. To były twarze tamtego Krakowa. A więc tak wyglądała Jama Michalika, wypełniona po brzegi Zielonym Balonikiem i jego sympatykami.

Słowo i obraz  mają wobec siebie znaczenie komplementarne. Ta książka udowadnia to z całą siłą.

Czekamy

Nie znam tych czasów, ale trochę za nimi tęsknię. Pewnie, byłoby ciężko bez Internetu i komórek, bez różnych technicznych udogodnień. Bez Wielkiego Krakowa. Bez wolności. Ale mimo tego zewnętrznego zniewolenia w tamtym Krakowie nawet zatwardziali konserwatyści żyli jakoś tak lżej, nawet jeśli były to żywoty tragiczne. Może bardziej w zgodzie z instynktami? Tak czuję tę dokumentalną opowieść.

Jan Paweł Gawlik kończy swoją historię m.in. fragmentem, który już kiedyś cytowałam, bo wydaje mi się niezwykle trafnym podsumowaniem:

„Nasza epoka wciąż jeszcze czeka na swój «Zielony Balonik». Czeka na wybuch śmiechu, który obali pozory, ustali nowe wartości, a ludzi przyzwyczajonych dotychczas do powielania schematów, nauczy krytycznie patrzeć na autorytety i mity”.

 

Od czasów Balonika było takich kabaretów kilka. W książkowej Jamie, Jama Michalika, w telewizji Dudek i Kabaret Starszych Panów. Współcześnie chyba nie jesteśmy tego jeszcze w stanie ocenić. Ja mam co prawda kilka podejrzeń, być może nawet o niektórych już gdzieś wspominałam, ale zweryfikuję je za kilka dekad.  Mam nadzieję. A na razie – czekamy. Najlepiej z Powrotem do Jamy pod ręką.

PAULINA JARZĄBEK

PS Wszystkie grafiki pochodzą z omawianej książki.

Ściborowe Ściboryki: recital Ścibora Szpaka we Wrzosie [relacja/recenzja]

CO?

Ściboryki, czyli ostatni recital w kinoteatrze

KTO?

Ścibor Szpak, Magdalena Ślósarz

KIEDY?

06.12.2016 r., 20.00

GDZIE?

Kinoteatrz Wrzos, ul. Zamoyskiego 50

To, że Ścibor Szpak czerpie inspiracje z kosmosu, wiedzą chyba wszyscy. Tego, że przekłada teorię strun na brzmienie gitary, wielu się domyśla. Ale ile osób zdaje sobie sprawę, że Ścibor Szpak potrafi również zabrzmieć lirycznie, niczym trącana wiatrem trzcina (taka myśląca)?

p1210339

Fot. Paulina Jarząbek

No dobrze, poniosło mnie z tą ostatnią metaforą. Ale reszta się zgadza. 6 grudnia mieliśmy okazję wziąć udział w ostatnim recitalu Ścibora Szpaka w Kinoteatrze Wrzos. Tym samym Ścibor pożegnał Wrzos formułą recitalu kabaretowego, która była z tym miejscem mocno związana. Kabaretowemu bardowi towarzyszyła Magda Ślósarz (na skrzypcach a także, może nawet bardziej, ze skrzypcami).

Dzięki udziałowi Magdy wieczór wzbogacił się nie tylko o dźwięk skrzypiec, ale i o jedyne w swoim rodzaju duety i chórki. A i nawet bez tego repertuar był dosyć różnorodny, by zadowolić miłośników klimatów wszelakich. Nie brakowało piosenek satyrycznych, ani lirycznych. Pojawiły się nawet elementy nienachalnego humoru politycznego.

p1210327

Fot. Paulina Jarząbek

Piosenki Ścibora Szpaka to przede wszystkim świetne teksty, które z punktu widzenia kabaretowego mogłyby zastąpić skecze, z uwagi na ich konstrukcję, gdzie pointa odgrywa kluczową rolę. To także teksty, które po publikacji spokojnie mogłyby się znaleźć w dziale “Poezja”. Te bardziej osobiste, bardziej poważne i mniej zabawne. Ale zawsze pięknie zrymowane.

W repertuarze wieczoru znalazły się starsze piosenki oraz kilka nowości. Dla mnie wszystkie brzmiały bardzo znajomo (co, oczywiście, nie jest zarzutem – wręcz przeciwnie). Od kilku lat przyglądam się twórczości Ścibora i nieodmiennie zadziwia mnie (i zachwyca) jego sposób widzenia świata. A zwłaszcza to, jak udaje mu się go przetransponować na język piosenki. Jeśli Paryż, to w deszczu. Jeśli zwierzę, to jeż, a najlepiej trzy. Poza tym wszechmogący autor, zdegenerowany Mikołaj i październikowy podryw na mieszkanie. Samo życie.

Jeśli do tej tematyki dodamy wspomniany udział Magdy Ślósarz (skrzypce i wokal) oraz nieodparty urok sceniczny Ścibora, otrzymamy prostą receptę na bardzo udany wieczór. A z pewnością ten mikołajkowy do takich należał.

P1210337.JPG

Fot. Paulina Jarząbek

Bardzo bym chciała, żeby w przyszłości publiczność kabaretowa doceniła walory piosenki, tej zabawnej i tej wywołującej wzruszenie. Póki co cieszę się, że miałam możliwość ponownego wysłuchania reprezentanta tej dziedziny sztuki estradowej w jego własnym repertuarze. Zwłaszcza, że był to ostatni recital Ścibora w kinoteatrze Wrzos, przed jego zamknięciem i przekształceniem w teatr.

Ten występ stanowił preludium przed Kabaretowym Pożegnaniem Wrzosu, w czasie którego, już 13 grudnia 2016 roku, z kinoteatrem będą się żegnać artyści kabaretu, od lat związani z tym miejscem.

Polecam piosenki Ścibora Szpaka każdemu, kto ceni sobie dobre teksty i proste melodie. Na zakończenie pokuszę się o parafrazę utworu, który rozpoczynał mikołajkowy recital Ścibora Szpaka:

Ku takiej się refleksji skłaniam

Że świat by rajem był dla Ziemian

Gdyby miał to do powiedzenia

Co Ścibor ma do wyśpiewania

PAULINA JARZĄBEK

Małopolskie Festiwale Kabaretowe [cz. X]

Grafika

Przed nami kolejna część cyklu i kolejny, bardzo przyjemny Festiwal. Przeniesiemy się do okresu letniego, kiedy to gorące promienie słoneczne ogrzewały nasze twarze i ciała. Zatem dziś mówić będziemy o…

RABCZAŃSKIE LATO KABARETOWE

Festiwal ten odbył się po raz pierwszy w tym roku, w Rabce-Zdroju. Organizatorami tego wydarzania byli Stowarzyszenie Promocji Sztuki Kabaretowej PAKA oraz Miejski Ośrodek Kultury w wyżej wymienionej miejscowości. Celem imprezy było przede wszystkim rozbawienie publiczności do łez oraz bardzo dobra zabawa na najwyższym poziomie.

Całość Festiwalu była podzielona na trzy części, które odbywały się w okresie wakacyjnym. Były one zatytułowane „Terapia śmiechem”, co też miało swoje znaczenie. Bowiem organizatorzy chcąc zadbać o zdrowie mieszkańców, zafundowali im ową terapię, a jak wszyscy wiemy, śmiech przedłuża życie o 10 minut, więc mieszkańcy Rabki „przeżyją” nas o te właśnie kilka minut.

rabczanskie_lato_kabaretowe

Pierwszy występ odbył się 24 czerwca 2016 roku, wówczas wystąpił laureat tegorocznej PAKI David Mbeda Ndege oraz kabaret Młodych Panów, który podbił serca publiczności swoim jubileuszowym programem „10/10, czyli urodziny!”. Jeśli chodzi o ten program, recenzja ukazała się na naszym blogu, dla tych, którzy ją przegapili, przypominam. I chociaż nie było mnie w Rabce, jestem pewna, że chłopaki wykonali ten program również dobrze, jak w Rotundzie! Natomiast David jest początkującym stand-uperem, który porywa publiczność od pierwszego słowa, zwłaszcza, kiedy uczy wymawiać swoje nazwisko. 😉

Kolejna impreza miała miejsce 15 lipca 2016 roku. Ze swoim programem „Wszyscy jesteśmy wariatami, ale tylko ja się leczę” wystąpił Cezary Pazura oraz kolejni laureaci tegorocznej PAKI kabaret A jak. Publiczność bawiła się wyśmienicie zarówno podczas występu Pazury, który opowiadał m.in. o sprawach damsko-męskich czy kuchniach świata, jak i na skeczach kabaretu A jak, który wprowadził na scenę powiew damskiego spojrzenia na otaczający nas świat.

Ostatni występ 1. Rabczańskiego Lata Kabaretowego odbył się 19 sierpnia 2016 roku, gośćmi Amfiteatru byli  Marcin Zbigniew Wojciech (laureat PAKI) oraz kabaret Smile z programem „To ci tłumaczę”. I tego dnia rabczańska publiczność bawiła się świetnie przy anegdotkach Marcina i najnowszych skeczach kabaretu Smile. W Internecie pojawiła się także mała zajawka w wykonaniu kabaretu Smile, do obejrzenia tu.

Przez cały czas trwania festiwalu, można było uwiecznić te chwile w Fotobudce, a po wszystkich występach, artyści chętnie rozdawali autografy i gawędzili ze zgromadzonymi.

Takie festiwale także są potrzebne, byśmy mogli odstresować się po ciężkich dniach pracy. 😉 Nie muszę chyba mówić, że bardzo cieszy mnie ta inicjatywa, bowiem jak już wiecie lubię takie świeże projekty około kabaretowe. Mam nadzieje, że jest to początek nowego, prężnie rozwijającego się festiwalu kabaretowo-wakacyjnego!

ANETA TABISZEWSKA

Jubileuszowy koncert Andrzeja Poniedzielskiego- „Live?”[relacja/recenzja]

p

Dnia 8 listopada 2016 roku, w Teatrze Variete, odbyły się dwa Jubileuszowe koncerty Andrzeja Poniedzielskiego pod tytułem „Live?”, organizowane przez Stowarzyszenie Promocji Sztuki Kabaretowej. Publiczność zjawiła się tłumnie, mimo złej pogody. Zarówno przed występem, jak i po, można było zakupić książki i płytę Jubilata, co też zgromadzeni bardzo chętnie czynili, zachęceni zapewne świetnym marketingiem Pana Poniedzielskiego. I choć przed rozpoczęciem występu wydawało mi się, że za chwilę sceną zawładnie kabaret Neo-Nówka, powolnym krokiem wszedł na nią Andrzej Poniedzielski i  to było bardzo dobre rozpoczęcie występu!

Przechodząc już do samego występu Pana Andrzeja, całość miała charakter przeplatany monologami, które były po części wstępem do piosenek, a po części opowieściami z życia artysty z piosenkami, które cechowały się melodyjnością i lekkością, a przy tym były przyjemne.  Przy wykonywaniu utworów, akompaniował Andrzej Pawlukiewicz.

Jubilat zaczął od wprowadzenia publiczności w całość występu, który nie miał sztywnych ram, bowiem, jak sam oznajmił, „co sobie przypomni, to opowie”. Oczywiście nie zabrakło także żartów o wieku, artysta przyznał, że jest w okresie memopauzy (od angielskiego słowa memory), która cechuje się pamięcią napadową: wtedy kiedy nie trzeba, przychodzi, a wtedy kiedy trzeba, nie ma jej. Pan Poniedzielski opowiadał także o swojej młodości, którą spędził w Kielcach, przy Dworcu PKS, gdzie często słyszał zapowiedzi autobusów, które nazywał konferansjerką dworcową. W pamięci zapadła mu jedna taka zapowiedź, która brzmiała: „Autobus pospieszny relacji Kielce-Staszów, planowy odjazd godz. 10:30, nie odjedzie… (perfekcyjna pauza pani konferansjerki dworcowej) …bo go nie ma”.

14993450_1324743820870756_8315830581056397933_n

Fot. Karina Kąsek

Dalej kontynuował monolog o swoim wieku, temperamencie, który podczas występu sięgał zenitu i organizmie, z którym żyje w zgodzie, ale tworzą dwa byty. Oczywiście mają parę rzeczy wspólnych, jak dowód osobisty, lecz czasem zdarza się tak, że wychodzą razem, a wracają osobno. „Trudny związek”- tak krótko Jubilat skwitował tę relację. Następnie Pan Poniedzielski opowiedział o swojej karierze, która zaczęła się w 1977 roku na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie, o przygodzie z nagrywaniem piosenek w TVP. I w tym miejscu nastąpiło wykonanie piosenki „Chyba już można iść spać” (do posłuchania tu), która mnie urzekła, zwłaszcza wersy:

Chyba już można iść spać
Dziś pewnie nic się nie zdarzy
Chyba już można się położyć
Marzeń na jutro trzeba namarzyć

Po małym wstępie, mówiącym o byłym ustroju politycznym, troszkę wplątując w to kulturę, zaznaczając przy tym, że kultura i polityka to dwa odmienne środowiska, bowiem „jak ktoś poszedł w politykę, to znaczy, że poszedł za potrzebą”, nastąpił, jak to określił Jubilat, „montaż słowno-muzyczny”, o zabarwieniu politycznym, historycznym i patriotycznym.

Następnie Pan Poniedzielski opowiadał o kobietach i mężczyznach, gdzie wysunęły się dwie tezy. Myślę, że można je nazwać tezami. Pierwsza z nich to: „Kobieta i mężczyzna różnią się, ale kobieta bardziej”, a druga: „Kobiety nie zmienisz, możesz zmienić kobietę, ale to i tak niczego nie zmieni”. Od wątku kobiecego, artysta przeszedł do szczęścia (przypadek?) i do składania życzeń. Publiczność dowiedziała się, że tak naprawdę składamy życzenia nieodpowiedzialnie. Sam artysta miał taką sytuację, gdzie znajomi życzyli mu zdrowia, na co on odpowiadał: „To teraz?!”, gdzie istotny jest fakt, że byli to znajomi, z którymi to zdrowie tracił. W tym momencie rozbrzmiała na sali „Elegancka piosenka o szczęściu”, do posłuchania tutaj.

Po tej radosnej piosence, artysta opowiadał o swojej rodzinie, a dokładniej o córce, która miała dość ciekawe zdarzenie z lekarzem ginekologiem. Córka Pana Andrzeja chciała się dowiedzieć jakiej płci będzie jej dziecko, na co, wspomniany już lekarz, odpowiadał wymijająco, odwlekał odpowiedź na to pytanie. W końcu przyciśnięty do muru odpowiedział, że: „To będzie dziewczynka, albo taki skromny chłopiec”. Jubilat płynnie przeszedł do tematu gender, doszukując się genezy tego zjawiska w kulturze amerykańskiej. Uzmysławiając sobie to wszystko doszedł do stwierdzenia: „Love me gender, love me true, miłości tak się weź, trochę pokochajmy się, sprawdzimy potem płeć”.

Przyszedł czas na poruszenie poważnych tematów, czyli relacji damsko-męskich, alkoholu i ogólnie życia, a jak wiadomo życie „tytła” bardzo. 😉 Publiczność dowiedziała się o istnieniu raczej powszechnego zjawiska, że mężczyzna lubi wypić, natomiast kobieta już nie za bardzo, ale zaskoczeniem był fakt, że kobieta wtedy też ma problem z alkoholem. Po tym wstępie Jubilat zaśpiewał piosenkę, którą roboczo nazwałam „Mam pospieszny szósta coś”. Niestety nie udało mi się znaleźć oryginalnego tytułu, ale myślę, że wielbiciele twórczości Pana Poniedzielskiego będą wiedzieć o jaką piosenkę chodzi. [Ten tytuł brzmi Rozdarcie I – przyp. Paulina]

14938262_1324743887537416_2709789840540828864_n

Fot. Karina Kąsek

Występ powoli dobiegał końca, więc przyszła pora na temat miłości, gdzie opisywanie jej na początku znajomości nie ma sensu, bo jesteśmy zauroczeni drugą osoba i nie myślimy obiektywnie, później następuje syndrom „przychodzi co do czego”, czyli brutalne zderzenie naszych wyobrażeń z rzeczywistością.  Skoro został poruszony temat miłości, nie mogło także zabraknąć tematu małżeństwa, co do którego zdania są podzielone na kobiece i męskie, ale oba są zdaniami negatywnymi. Artysta przyznał się, że wielokrotnie z kolegami siadali i całymi wieczorami płakali z powodu małżeństwa. Monolog zakończył wiersz i piosenka o miłości.

Przyszedł czas na wspomniany we wstępie chwyt marketingowy Pana Poniedzielskiego. Jak wiadomo, Jubilat nie jest mistrzem marketingu, więc ograniczył się tylko do dwóch zdań brzmiących: „Jeżeli u Państwa powstaje w tej chwili pytanie a propos tych wydawnictw: kupić, nie kupić? To ja bym kupił.” Marketing chwycił i książki oraz płyta sprzedawały się jak świeże bułeczki.

Na zakończenie Pan Poniedzielski wyjawił swoją tajemnicę- tak zwaną „wstrzemięźliwość umysłową”, gdzie wypowiadane przez siebie słowa słyszy pierwszy raz, bo w głowie ma pustkę. Opowiedział zabawną sytuację, w której ogarnęła go właśnie ta wstrzemięźliwość umysłowa i dzięki niej wygrał z systemem bankowym. Posiadał samochód marki polonez (gdzie szybko okazało się, że kupił nieruchomość), podjechał nim pod Narodowy Bank Polski i stanął na miejscu wyznaczonym dla prezesów tegoż banku. Poszedł załatwiać swoje sprawy, po czym okazało się, że zapomniał paru dokumentów z samochodu. Gdy wracał do auta, stała przy nim luksusowa limuzyna, w środku prezesi, a do niego biegnie siwy ze złości szofer, który przemówił: „Pan umie czytać?!”, na co Pan Poniedzielski ogarnięty stanem wstrzemięźliwości: „Umiem czytać, ale wie Pan, że wolę pisać?”, szofer osiągnął szczyt zdenerwowania i pokazuje na tabliczkę, na co Pan Andrzej: „W lipcu bieżącego roku, wziąłem kredyt w banku, a ten samochód stanowi zabezpieczenie tego kredytu, więc możemy go uznać za bankowy”, szofer w odpowiedzi wykrzyczał: „Jakiego banku?!”, a Pan Andrzej: „WBK, ale to się jakoś dogadacie”, szofer nie tracąc zimnej krwi zadał ostatnie pytanie: „A w ogóle to kiedy Pan stąd odjeżdża?”, na co Pan Andrzej: „Ostatnią ratę mam w 2017 roku…” i tą oto zabawną historią zakończył się Jubileuszowy występ Pana Poniedzielskiego. Oczywiście nie obyło się bez bisów. Jubilat bisował dwa razy, za każdym razem wykonując piosenkę.

14962662_1324743720870766_4675769227036554263_n

Fot. Karina Kąsek

Nie przepadam za tego typu występami, no, wyjątek stanowi Piotr Bałtroczyk, ale muszę przyznać, że byłam pozytywnie zaskoczona. Z początku spodziewałam się raczej monotonnych monologów i śpiewanych wierszy, więc cały występ zaskoczył mnie pozytywnie w 100%. Cała publiczność bawiła się wyśmienicie, ze mną na czele. Na pewno nie był to zmarnowany czas, a czas pełen śmiechu i refleksji. Polecam bardzo serdecznie występ Pana Poniedzielskiego!

ANETA TABISZEWSKA