Archiwum kategorii: Bez kategorii

Wesołych Świąt!

Radosnych Świąt! verbum

Każdy to zna: wigilia i Święta Bożego Narodzenia mają magiczną moc gromadzenia wszystkich rozbieganych ludzi w rodzinnym gronie. I chociaż czas nas goni, to i ten blog chciałby zatrzymać się na chwilę i przypomnieć Wam o sobie od święta.

Życzę Wam, aby uśmiechy na Waszych twarzach wywoływały nie tylko sporadyczne wyjścia na występ kabaretowy, ale także codzienne, drobne radości. Ponućcie kolędy, zjedzcie serniczek i nie żałujcie sobie mandarynek.

Niech Wam będzie dobrze, radośnie i kolorowo. Miłego odpoczynku.

PAULINA

Verbum Na Polu

 

PS: OK, przysnęło nam się, ale nie napisałam jeszcze ostatniego słowa. To tylko taka hibernacja 😉 Do poczytania!

Lektura na wakacje: Tadeusz Żeleński, „Reflektorem w mrok”

Tadeusz Żeleński (Boy), Reflektorem w mrok, Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1985.

reflektorem w mrok.jpg

Najpierw deszcze niespokojne, teraz upały – tyle okazji do sam na sam z książką! Korzystajcie! Wśród książek, do których lubię wracać, znajduje się zbiór felietonów Boya, „Reflektorem w mrok”. Moje wydanie pochodzi z 1985 roku, ma pożółkłe kartki i zalicza się do grona książkowych „cegieł”. Jest także jedną z najprzyjemniejszych w odbiorze książek, jakie miałam w swoich rękach.

Jeśli lubicie czytać biografie i książki dokumentalne, w tym tomie znajdziecie wiele dla siebie. Teksty Tadeusza Żeleńskiego są pisane pięknym językiem, pełne humorystycznych anegdot o świecie dawnej, krakowskiej (i nie tylko) bohemy, przemyśleń na temat kultury i społeczeństwa sprzed wieku i tego wszystkiego, co stanowiło pożywkę dla publicystów i satyryków z tamtych lat. Znajdziecie tutaj plotki, półprawdy i całe prawdy o dawnym Krakowie, Zielonym Baloniku, teatrze, salonach, dziennikach, artystach i wydarzeniach, z zastrzeżeniem, że nie zawsze wiadomo, do której kategorii można zaliczyć wpis Boya.

Sama czytałam ten zbiór już kilka razy i na pewno jeszcze do niego wrócę. Choć każdą z 650 stron wypełnia drobny druk, pozbawiony ilustracji, nie przeszkadza mi to w wyświetlaniu sobie w wyobraźni całych filmów, opartych na tych tekstach. Zwłaszcza, że Boy pisze plastycznie, obrazowo i tak, że czytelnik odnosi wrażenie dotykania mebli Wyspiańskiego, wdychania dymu cygar w kawiarni i stąpania po nierównym bruku.

Zanim sięgnie się po znane wszystkim „Słówka”, dobrze jest zanurzyć się na chwilę w tym świecie widzianym oczami Boya-prozaika, publicysty i kronikarza. „Reflektorem w mrok” to świetny pomysł na letni wypoczynek z książką. Znajdziecie tutaj sprawy poważne i mniej poważne, lekkie i wagi ciężkiej, a wszystko to spisane sprawnie i w taki sposób, że trudno oderwać się od lektury aż do ostatnich stron.

PAULINA JARZĄBEK

„Poczet kabaretu polskiego” w retrospektywie [cz. XIII]: Stefan Friedmann

RETROSPEKTYWA

Dzisiaj na tapetę bierzemy rozmowę dwóch dziennikarek: Joanny Kawalec i Joanny Popielarz, z satyrykiem, aktorem filmowym i teatralnym, współtwórcą radiowego duetu satyryczno-komediowego, który tworzył cykle „Dialogi na cztery nogi” czy „Fachowcy” oraz prezenterem telewizyjnym – Stefanem Friedmannem. Zapraszamy!

Dziennikarka: Gdzie widzi pan dla siebie miejsce w poczcie polskich kabareciarzy?

Stefan Friedmann:  Przepraszam, ale zaszło tu jakieś nieporozumienie. Myślałem, że chcą mnie Panie umieścić w poczcie k o b i e c i a r z y polskich i dlatego tu przypędziłem.

D.: Nie poszukuje pan preferencji, bo jest nieosiągalna. Czy ucieka pan przed nią ze strachu przed nudą i rutyną?

S. F.: To jest mój wybór, a nie ucieczka. Stale szukam i przez to czuję się młodo. Wiem, że mam predyspozycję, aby być doskonałym, ale drugorzędnym poetą. Być może mam taki typ osobowości, że bez żadnego wysiłku mógłbym być drugorzędnym we wszystkich innych dyscyplinach. Na razie ograniczam się do kabaretu, bo wciąż trzymają się mnie głupie dowcipy. Lata lecą, a ja nadal jestem traktowany jako studencki wykonawca. Rówieśnicy moich synów mówią często do mnie „Cześć Stefan” i to mi schlebia.

D.: Chyba byli za mali, żeby oglądać pana w „Hybrydach”, w czasach gdy występował pan z Koftą, Młynarskim, Kreczmarem…

S. F.: …ale pamiętają mnie z radiowych powtórek „Ilustrowanego Magazynu Autorów” czy „Ilustrowanego Tygodnika Rozrywkowego”. Znają moje „Dialogi na cztery nogi”. Dla niektórych jestem po prostu Majstrem z „Fachowców”, a dla najmłodszych Kozą Mee… z „Trójkowego” KORKA.

D.: Gdzie pan znajduje prototypy bohaterów swoich satyrycznych obrazków?

S. F.: Jestem z tej samej szkoły, co Iredyński, Himilsbach, Kofta i Hłasko. Kiedyś włóczyliśmy się razem po knajpach i melinach, szukając wrażeń i podniet twórczych. Dziś ograniczam się do obserwacji życia społecznego i obyczajowego.

D.: Nigdy nie ciągnęło pana w stronę satyry politycznej.

S. F.: Bo nigdy nie byłem w tym dobry. Moja twórczość zmierza raczej w kierunku purnonsensu, kalamburu, humoru sytuacyjnego. Wiem, że ludzie czekają teraz na krytyczne aluzje polityczne, bo to im przynosi ulgę. Ale mnie polityka w tym kontekście nie interesuje. Ostatnio zapytano mnie, co myślę o „polityku polskim?” Odpowiedziałem: to samo, co o „bułgarskim uczonym” – nie ma takiego zjawiska. Najczęściej jest to człowiek, którego zmusili albo sam się zgłosił, lub też przypadkiem zrobił karierę, jak w książkach Dołęgi-Mostowicza. Tylko to wcale nie jest śmieszne.

D.: Mówi się, że pokolenie „Hybryd” powiedziało już wszystko. Może szansą na odrodzenie sztuki kabaretowej jest pokoleniowa zmiana warty?

S. F.: Dla mnie czymś innym i świeżym, nadzieją na nowe trendy w sztuce kabaretowej była Pomarańczowa Alternatywa – inteligenta, zabawna, otwarta na happeningu i bardzo aktualna. Niestety, trwała krótko. Ostatnio pojawiła się silna grupa tzw. dosadzaczy, którym wystarczy lektura codziennej gazety, aby być mocnym w gębie. Rynek kabaretowy wciąż jest zdominowany przez kombatantów z czasów STS-u i Egidy oraz ich epigonów.

D.:  Do tej pory środowisko kabaretowe było zdeprawowane również pod względem finansowym. Ludzie z tzw. nazwiskiem nie musieli zabiegać o publikację swoich tekstów – dobre czy złe zawsze znajdywały nabywców. Czy teraz coś się zmieni?

S. F.: Niektórzy wciąż są zaskoczeni nową sytuacją. A ja się spodziewałem tego „gościa”, że on wejdzie do środka, zacznie się rządzić, zje mi wszystko i nie da pracy. Mówię o kapitalizmie. Dlatego postanowiłem przestać  być niepokorny. I chętnie dam ogłoszenie, że jestem gotów swoją obecnością uświetniać wesela, pogrzeby, imieniny i wyjścia za kaucją z więzienia.

D.: Czy mógłby nam pan pomóc i wskazać dla siebie miejsce w poczcie kabaretu polskiego?

S. F: Jeśli mogę wybrać sam, to chciałbym znaleźć się obok mojego mistrza Jurka Dobrowolskiego, w niedalekiej odległości od Staszka Tyma, a na przeciwnym biegunie żartu Jana Pietrzaka. Jeśli poczet byłby przedstawiony jako folwark zwierzęcy, to przypomina, że jestem tylko… Kozą Mee…

***

Wywiad interesujący i w miarę konkretny, jednak trochę chaotyczny. Podejrzewam, że przyczyną tego może być liczba dziennikarzy przeprowadzających tę rozmowę. Możliwe, że artykuł tego nie odda, bo starałam się wybrać wątki, które przedstawią czytelnikowi parę ciekawostek o samym rozmówcy, jak również postrzeganiu kabaretu w tamtych czasach. Więc z tym chaosem musicie mi uwierzyć na słowo. 😉 Ponadto pada stwierdzenie, że społeczeństwo w tamtych czasach oczekiwało kabaretów politycznych, co uwidacznia, że po pierwsze, polityka (chyba jako jedyny temat) w kabarecie zawsze będzie tematem uniwersalnym, niezależnie od epoki, a po drugi,e profile kabaretów kształtują się wraz z preferencjami publiczności.

ANETA TABISZEWSKA

 

Fragmenty wywiadu pochodzą z artykułu Joanny Kawalec i Joanny Popielarz, Polityk polski, czyli bułgarski uczony, „Rzeczpospolita”, Warszawa, 1991.

 

Jak i dlaczego zakochałam się w Teatrze Lalek Marka Żyły [recenzja]

Pamiętacie Marka Żyłę? Jeśli śledzicie scenę kabaretową, na pewno znacie  Kabaret Noł Nejm, który współtworzył. Ja miałam okazję poznać Marka od zupełnie innej strony. Przed Wami Teatr Lalek Marka Żyły – wspaniała zabawa dla małych i dużych widzów, tworzona z pasją i prawdziwym wyczuciem.

DSCN0352

Po raz pierwszy obejrzałam taki typowy spektakl teatru lalkowego 18 listopada, gościnnie

w Teatrze Szczęście, i był to właśnie spektakl Marka Żyły, „Jak dzielny wojak Józef diabła przechytrzył”. Nic to, że spektakl dla dzieci. Bawiłam się świetnie.

Nigdy nie miałam do czynienia bezpośrednio z tego typu teatrem lalkowym. Przynajmniej w swoim dorosłym życiu. Takim ze specjalną scenografią, specjalnie napisanym tekstem i zagranym w ten specyficzny sposób, który od aktora wymaga wiary w to, że lalka, w tym przypadku marionetka, posiada własną osobowość i cechy charakteru.

Owszem, znam kilka osób, które zajmują się lalkami, ich tworzeniem i operowaniem nimi i chociaż robią to naprawdę dobrze, nigdy nie widziałam świata aż tak opanowanego przez lalkowego aktora. Bo spektakl Marka Żyły wyczarowuje cały świat w miniaturze. Jest karczma, jest okno, a za oknem widoczek, w którym wnikliwe oko rozpozna zimowy krajobraz znanego holenderskiego malarza.  Są miniaturowe meble, które tworzą wnętrze domu wojaka Józefa. Wszystkie te rzeczy Marek wykonał własnoręcznie.

Robi także lalki, choć te, które zagrały w tym spektaklu, pochodzą częściowo z Czech. Kwestie wygłaszały jednak czystą polszczyzną. Każda innym głosem (choć każdy z nich należał do Marka).

Scenariusz jest wartki, sprawnie napisany, z dużym humorem i wielkim mrugnięciem w stronę widza, obojętne, w jakim wieku ów widz jest. Obserwowałam dzieci zgromadzone na sali. Były jak zaczarowane. I wiecie co? Nie dziwię im się wcale. Tej rzeczywistości, którą Marek Żyła stworzył na scenie, nie można się oprzeć. Opowiedziana przez niego historia jest zabawna, pełna humoru i co najważniejsze, angażuje nie tylko dzieciaki, ale i towarzyszących im rodziców.

Marek Żyła prowadzi także warsztaty lalkarskie, na których zdradza co nieco na temat konstruowania lalkowego świata. Na tych spotkaniach można własnoręcznie wykonać lalkę i zabrać ją do domu. Można także kupić gotowe marionetki na pamiątkę bezpośrednio u twórcy.  Sprawdzajcie repertuar Teatru Szczęście, w którym Marek bywa dość często z różnymi spektaklami. Najbliższe już w grudniu.

Jest mi niezmiernie miło, że mogłam poznać Marka Żyłę w jego naturalnym, lalkowym środowisku. I muszę przyznać, że o ile działania Kabaretu Noł Nejm nie zawsze trafiały do mnie w stu procentach, o tyle Teatr Lalek Marka Żyły jest dla mnie doskonały. Właśnie przez to, że wyczuwa się w nim tak ogromną pasję i zaangażowanie jego twórcy. Szczerze polecam wszystkim znajomym mamom oraz tatom  i każdemu, kto ma ochotę chociaż przez chwilę poczuć się jak dziecko.

PAULINA JARZĄBEK

„Poczet kabaretu polskiego” w retrospektywie [cz. II]: Janusz Rewiński

RETROSPEKTYWA

W to piękne, letnie popołudnie, pora ponownie zajrzeć do lat 90. i dowiedzieć się co tym razem ciekawego ma do powiedzenia Janusz Rewiński, powszechnie znany jako „Siara”.

Janusz Rewiński- aktor, satyryk i polityk, w latach 90. wchodził w szeregi Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, z której to listy dostał się do Sejmu w wyborach parlamentarnych w 1991 roku. Członek Kabaretu „Tey”, występował także w przedsięwzięciach Olgi Lipińskiej. W rozmowie z Jackiem Lutomskim zdradza m.in. dlaczego porzucił teatr i kabaret, kto jest jego kabaretowym mistrzem czy dlaczego należy pić piwo. Zapraszam!

Dziennikarz: Skończył pan przyzwoita uczelnię, PWST w Krakowie. Jest pan magister sztuki aktorskiej. Dlaczego porzucił pan zawód wyuczony?

Janusz Rewiński: Ukończyłem również Lotnicze Zakłady Naukowe. Były to co prawda zakłady naukowe stopnia średniego, ale nazwa ładna. Jednak zawód budowniczego napędów pneumatycznych i mechanicznych także porzuciłem. Widocznie moim losem jest porzucać i ciągle iść naprzód, naprzód…

D: To kropla, która przepełniła czarę, ale jakie były głębsze motywy porzucenia sceny?

J.R: Chyba nie byłem dobrym aktorem, bo młody przestraszony aktor nie może być dobry. Nie dawało mi też satysfakcji odczytywanie na nowo starych kawałków. Ja już nie mogłem widzowi, który patrzył mi prosto w oczy, kłamać, chować się za perukę. Miałem ambicję formułowania własnej myśli na temat współczesności. Powiem więcej, chciałem nawet poprzez różne teksty oddziaływać na rzeczywistość.

D: Kabaretową drogę zaczynał pan z poznańskim „Teyem”.

J.R: Byłem z nim związany przez 5 lat. „Tey” był właściwie rodzajem teatru, który nie pozwalał na zbyt wielkie udawanie. To był rodzaj psychodramy z widzami.

D: Ma pan kabaretowe wzorce?

J.R: Moim przywódcą duchowym był Grzegorz Warchoł. Dziś szef Redakcji Filmowej w Telewizji Polskiej. Jeszcze w szkole teatralnej związany był z zespołem radiowych „Spotkań z Balladą”. I w tym programie realizował różne niesamowite pomysły. Dopiero później spotkałem Dymnego, który jak się okazało, był wzorem dla Warchoła. Ale źródłem był Dymny, którego byłem i jestem wielkim fanem.

D: Czy teraz z kolei kabaret też już pan porzuca?

J.R: Naturalne przejście. Kabaret stracił sens. Gdy była bariera cenzury, gdy obowiązywały niepisane reguły, że „mówimy partia, a w domyśle…”, gdy wypracowaliśmy, wspólny język my – satyrycy i wy – widzowie – to mnie to rajcowało, a i trzeba przyznać nieźle funkcjonowało.

D: A teraz?

J.R: Paranoja, bo jeżeli nasz kraj to jeden wielki Hyde Park, gdzie nawet królowa nie jest chroniona, to mnie już to nie bawi. Być może wykształci się nowy typ kabaretu abstrakcyjnego, apolitycznego, robionego dla „czystego śmiechu”. Ale to muszą poczuć sami widzowie. Są już takie obawy. To, że teraz wszyscy – młodzi i starzy – tak kochają „Kabaret Starszych Panów”, to jest właśnie nawrót do tej czystej poezji śmiechu.

D: Jeśli chodzi o spożywanie alkoholu to przecież już jesteśmy mocarstwem.

J.R: No właśnie. I żeby alkoholizm zwalczyć…

D: …trzeba pić.

J.R: Nie, nie! Pan dobrze wie, że żadna prohibicja, mniejsza czy większa, nie sprawdziła się. Ani w USA ani w Polsce. Trzeba zmienić strukturę spożycia. Wprowadzanie piwa zamiast napojów „wysokoprocentowych” sprawdziło się już w USA i Japonii. To jest kwestia kultury picia.

3

Wywiad ciekawy, aczkolwiek osobiście nie umieściłabym go pod nazwą „Poczet kabaretu polskiego”. Mimo, iż Pan Rewiński był kabareciarzem/satyrykiem, w wywiadzie tym za dużą uwagę zwrócono na politykę i ówczesną partię, do której należał rozmówca. Z rozmowy tej oczekiwałam, że dowiem się czegoś więcej na temat artystycznej działalności Pana Rewińskiego. Owszem tytuł artykułu informuje o politycznym aspekcie („Zaczynam robić w polityce”), jednak można zrozumieć go dwojako: rozmówca faktycznie zaczyna działalność polityczną albo rozmówca kreuje postać polityczną na scenie.

Pan Rewiński wspomina także o powstaniu w przyszłości nowego typu kabaretu apolitycznego. Na szczęście powstały takie grupy kabaretowe, gdzie widz polityki nie uświadczy. Uważam, że takie formacje także są potrzebne i dobre, jednak nie zrzucałabym całkowicie na margines kabaretów politycznych, gdyż te również są przydatne. Chociażby po to, aby jeszcze bardziej uwidocznić i uświadomić paradoksy polityczne. Trzeba po prostu znaleźć złoty środek.

ANETA TABISZEWSKA

 

Fragmenty wywiadu pochodzą z artykułu Jacka Lutomskiego Zaczynam robić w polityce, „Rzeczpospolita”, Warszawa, 1991.