W tym tygodniu nasz cykl odwiedził autor, kompozytor, śpiewający satyryk i poeta, felietonista, konferansjer radiowy, estradowy i telewizyjny, współautor „Szopki całorocznej” oraz członek kabaretu „Pod Egidą” – Marek Majewski. Jaki gust kabaretowy prezentuje? Skąd czerpie inspirację? Tego i nie tylko dowiecie się z fragmentów wywiadu, który prezentujemy poniżej.
Dziennikarz: Czy nie ma sprzeczności między „Szopką całoroczną”, której jest pan współautorem, a kabaretem „Pod Egidą”, gdzie pan regularnie występuje?
Marek Majewski: Sprzeczności nie ma, natomiast „Egida” jest specyficznym kabaretem, kształtowanym przez gust jednego człowieka. Mój gust jest inny, w związku z czym kompromisy są nieodzowne.
D.: Czy wyróżnikiem tego pańskiego gustu nie jest przypadkiem swoiście pojęta literackość?
M. M.: Lubię się bawić odniesieniami do tradycji, do utworów, które zna kulturalny człowiek, do pewnych zdarzeń. Stąd bierze się moja parafraza Majakowskiego, stąd pisanie piosenek hasłowych, z rymami wewnętrznymi jak „Piosenka na 1 kwietnia”, stąd żart z koncertu trzech tenorów.
D.: Żart z koncertu Carrerasa, Domingo i Pavarottiego był przedni, ale czy trafił do każdego słuchacza? Inne pańskie utwory, nawet te „skojarzeniowe”, są bardziej czytelne. Jak najdalszy jest pan od hermetycznego humoru intelektualnego.
M. M.: Jestem przekonany, że w każdym człowieku istnieją wartości intelektualne, które niesłychanie łatwo można wywołać. Jeśli ktoś nie zna pewnych rzeczy i spraw, to tekst trzeba tak napisać, żeby mu je wyjaśnić. Jeżeli chcemy rozmawiać np. o Wilhelmie Tellu, to zaczynamy od tego, że żył taki pan w Szwajcarii itd.
D: Można w ten sposób położyć cały dowcip.
M. M.: To już zależy od autora i wykonawcy tekstu. Publiczność chce się bawić, ale musi wiedzieć w co, trzeba jej zaproponować pewną koncepcję żartu.
D.: Emilian Kamiński wykonując pański przezabawny utwór „Love me tender” z długością opowieści wstępnej chyba przesadza, ale tym śmieszniejsze jest później spuentowanie całej historii o kolejowym tenderze przebojem Elvisa Presleya.
M. M.: Ten tekst zawdzięczam synowi, który od małego interesował się kolejami. Jeździł na dworce, przyglądał się pociągom, szlabanom; (…) Któregoś dnia zagadałem z nim o tym, że tender to węglarka. W związku z tym presleyowskie „Love me tender” można przetłumaczyć jako „Kochaj mnie węglarko”. I już wiedziałem, że z tego skojarzenia będzie żart. Ponieważ jednak w Kongresówce nikt nie wie, co to jest tender (przeprowadziłem w tej materii stosowne badania) a i na ziemiach zachodnich mało komu jest to słowo znane, musiałem jakoś w rzecz całą wprowadzić widza. Wymyśliłem sobie faceta, jednego z tych, których spotykałem włócząc się po Polsce, w zaplutych knajpach, gdzie słuchałem ich monologów: -Pan jesteś człowiek wykształcony, ale wie pan życie trzeba znać itd. Napisałem wiersz, długi, do granic wytrzymałości, który wbija w pamięć słowo „tender”, a potem wystarczył już dźwięk gitary i pierwsze takty „Love me tender”. A że trafiłem na Emiliana, który ma i odpowiednią aparycję, i dobry głos, potrafi przy tym grać na gitarze, nic już więcej nie było potrzebne.
D.: Nie czuje pan niekiedy ulotności tego, co robi, a także pewnego niedowartościowania? Publiczność rzadko interesuje się tym, czyich tekstów słucha; patrzy na wykonawcę…
M. M.: Ulotność kabaretu jest, istotnie, ogromna. Musi być on aktualny, często tekst po 2 tygodniach od napisania nie nadaje się już do powtórzenia. A trzeba naprawdę dużej dyscypliny, by natychmiast reagować na każde wydarzenie.
D.: Pod tym względem lata komuny były dla satyryków błogosławione.
M. M.: Wystarczyło napisać tekst i można go było odgrywać, no, może nie w nieskończoność, ale przez 3 do 10 lat.
D.: Teraz zamiast „przykładać czerwonym” trzeba wreszcie myśleć.
M. M.: Do tego myśleć subtelniej.
D: Przyznam się, że tej subtelności brakuje mi we współtworzonej przez pana „Szopce całorocznej”. Ma ona jednego świetnego wykonawcę (Jerzego Kryszaka), resztę – możliwą, nie pozostawia jednak najmniejszych złudzeń z kim solidaryzują się panowie Wolski i Majewski.
M. M.: Szopka jest formą dość klasyczną i z tej racji musi być taka, nie inna. Widzimy pewne ludzkie przywary i o nich piszemy, a że to wszystko razem układa się w jakąś logiczną całość, całe to pole wektorowe przybiera generalnie jakiś kierunek, to dobrze.
D.: Czasem jednak wydaje mi się, że najważniejsze persony naszego życia politycznego znajdują się w „Szopce” pod ochroną.
M. M.: Nie ma żadnej ochrony, ale prawdą jest, że satyra „czci urząd, lecz sądzi człowieka”. Inna sprawa, że „Szopka” trochę się spod mojej kontroli wymknęła. Jej wersja telewizyjna to jedno, a programy grane w Polsce – drugie. Kabaret jeździ po kraju, odgrywa kolejne numery, nie mam pojęcia, ile z nich w danej chwili zostało, bo Marcin jest najszybszym autorem w Polsce.
D.: Czy jednak wśród młodych „rozśmieszaczy” są aż tak wielkie talenty?
M. M.: Są chłopcy z kabaretu „OTTO”, jest „Potem” i „Fajf” – grupy przyzwoite pod względem i literackim, i wykonawczym. A przy tym ci młodzi zupełnie inaczej myślą. To, co my opowiadamy, myśląc literaturą, sposobem przeprowadzenia tekstu, konstrukcją, oni zastępują jakąś scenką, blackoutem, gdyż myślą obrazem.
D.: Autorzy w Polsce pchają się na scenę. Prawie każdy dorabia sobie występami, nie zawsze mając zdolności aktorskie. Pan też, pisząc dla innych, nie zapomina o sobie.
M. M.: Dopóki będę to robił poprawnie, nie widzę powodu, żeby schodzić ze sceny. Jestem klasycznym autorem-wykonawcą, przedstawicielem gatunku szczególnie rozpowszechnionego w Polsce. Ktoś słusznie zauważył, że Tuwim i Słonimski dostawali takie honoraria, że nie musieli występować.
Uważam, że jest to jeden z najlepszych wywiadów tego cyklu, ponieważ dziennikarz – Krzysztof Masłoń, który przeprowadził tę rozmowę, orientuje się w tematyce kabaretowej i około-kabaretowej. Nie boi się wyrazić swojego zdania, prowokując rozmówcę do żywej dyskusji, a nie tylko mechanicznego odpowiadania na pytania. Dzięki temu wywiadowi nabrałam chęci do zgłębienia wiedzy na temat twórczości pana Marka Majewskiego.
PS Wiecie gdzie i czy w ogóle znajdę parodię koncertu Carrerasa, Domingo i Pavarottiego? 😉
ANETA TABISZEWSKA
Fragmenty wywiadu pochodzą z artykułu Krzysztofa Masłonia Solista w chórze, „Rzeczpospolita”, Warszawa, 1991.