CO?
Pożegnalny koncert Oli z Sekcji Muzycznej Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn z Olą
KTO?
Sekcja Muzyczna Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn z Olą
GDZIE?
Bar Atelier, Plac Nowy 7
KIEDY?
25.06.2015 r., 19.30
Kraków codziennie oferuje wiele imprez, ale niektóre są naprawdę wyjątkowe. Z pewnością do takich wyjątkowych wydarzeń należał czwartkowy koncert pożegnalny Oli z Sekcji Muzycznej Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn, jeszcze przez chwilę ze wspomnianą Olą. Dane mi było uczestniczyć tylko w pierwszej części koncertu, ale cieszę się, że w ogóle mogłam tam być i pokonałam wewnętrzne demony, które szeptały „Nie idź, po co Ci to?”. Najwidoczniej się nie znają.
Zdjęcie pamiątkowe, prosto z koncertu, robione tosterem...
Koncert oczywiście z gatunku tych udanych – zapowiadana madżandża pojawiła się od pierwszych taktów i trwała do późnonocnego zakończenia imprezy, jak dowiedziałam się z relacji z części, której już nie mogłam obejrzeć. Punkt dla zespołu za formułę koncertu opartą na losowaniu piosenek. Było pięknie, a Ola miała nawet mocno błyszczącą fryzurę – szał! Na koniec zasypano gwiazdę wieczoru morzem kwiatów – należało się.
Nie chciałabym się jednak skupiać na samym koncercie. Zastanawiam się, jak ubrać w słowa to, co chciałabym zapisać na przyszłość, dla siebie i dla tych, co będą chcieli poczytać, żeby nie wyszło zbyt ckliwie. Bo owszem, coś się kończy, etap Oli w „Kuźni” przechodzi do historii, ale świat kręci się dalej. Ola będzie spełniać swoje marzenia, Sekcja nadal będzie kuć muzyczne hity kabaretowo-dokumentalne, a nam pozostaną przecież wspomnienia i nagrania.
Odniosę się może do tytułowych impresji – zdążyłam sobie uzbierać niemałą kolekcję wrażeń związanych z tym kolektywem muzycznym z Olą. Dokładnie nie pamiętam kiedy po raz pierwszy usłyszałam o „Kuźni” (około dwa lata temu), ale na pewno od Ani J. (dziękuję!). Przez dłuższą chwilę nie umiałam zapamiętać nazwy, teraz wyrecytowałabym ją obudzona w środku nocy. Nie będę oryginalna – pierwsze wyraźne wspomnienie wiąże się z „Ułańskimi stepami”, którą to piosenkę zapętlałam przez cały dzień, jak już ją pierwszy raz dopadłam. Wrażenie? Radość. Taka bijąca na całego z tego wykonania w kuchni, z tej interpretacji, z muzyki. No i oczywiście Ola, taki przekaźnik dobrych emocji (choć akurat w tym tekście w lekko morderczym nastroju) z mocnym głosem. Dlatego też „Kuźnię” kojarzyłam przez jakiś czas jako „ten zespół od Oli”.
Potem były jakieś inne piosenki na YT, gołąbki, kraby, baby, co głupie, ale wojownicze, faceci, co by ich na lepszy model można wymienić, ale jak są, to niech są, nagrania radiowe, jakieś realizacje w TV, i nawet głupie rzeczy… Nazbierało się przez te kilka lat materiału wrażeniowego. Ola na scenie i w kulisach, kolorowa i uśmiechnięta, barwna na zewnątrz i wewnątrz, księżniczka, wróżka i mistrzyni ceremonii. Kolejna moja impresja z cyklu tych oleńkowych to właśnie ta moc kolorów, które ją zawsze otaczają. Fizycznie i jakby emocjonalnie, taka aura niemal widoczna gołym okiem. Taka dziewczyna może być najpiękniejsza na całej kolonii i gdzie tylko zechce.
…a to chyba żelazkiem. Ale pamiątka jest.
Z czasem „Kuźnia” stała się dla mnie oczywiście nierozerwalną całością, czy to w wersji klasycznej, czy ULTRA, choć to ta klasyczna, gitarowo-melodykowa, jest mi bliższa. Na pewno nie przestanę słuchać „Kuźni” bez Oli, choć niewątpliwie dodawała uroku i słuchało się jej z przyjemnością. Nadal słucha się z przyjemnością. Przecież mamy nagrania (całe szczęście!). A może i na żywo jeszcze się uda. Kto wie.
Dużo dobrego za nami, ale myślę, że zamykając ten rozdział można ze spokojem ducha przejść do następnego. A wszystkim uczestnikom tej opowieści życzę wyboru najlepszych możliwych dróg i dużo radości na co dzień.
PAULINA JARZĄBEK